czwartek, 30 sierpnia 2012

Christophera Nolana gry z czasem i tożsamością



Czasami, a w zasadzie niezbyt często, zdarza się, że można zobaczyć jakiś ciekawy film w telewizji. To, co jest serwowane na co dzień, przebija nieraz definicje miernoty i jedynym ratunkiem są kanały popularno-naukowe oraz oczywiście teledyski.

Wczoraj jednak nadarzyła się  okazja do obejrzenia świetnego filmu, o normalnej porze. Mowa o "Prestiżu" Christophera Nolana, który okazał się interesującą rozrywką i niemałą łamigłówką.

Zacznę nieco o fabule. Początki XX wieku, dwóch iluzjonistów marzy o wielkiej karierze, obaj są bardzo utalentowani i ambitni. Jednakże już na początku zdarza się tragedia - podczas występu przez jednego z kumpli ginie żona drugiego. Wdowiec przez całe życie nie może zapomnieć, zaczyna się rywalizacja, która kosztuje wiele, bardzo wiele.

Tyle o fabule. Mało? No, mało. Ale jest ona tak zagmatwana, jak tylko Nolan może zagmatwać (jest on również autorem scenariusza), ciężko wyjaśnić wszelkie zawiłości.

O czym jednak to jest film? Przede wszystkim o ambicjach, chyba nawet chorobliwych. I jeden i drugi iluzjonista chcieli wejść do panteonu legend w swojej dziedzinie, a za sławę płacili bardzo wysoką cenę.

Czy warto go obejrzeć? Oj tak, bardzo bardzo warto! Powodów jest kilka i każdy jest dobry.
Przede wszystkim scenariusz - jest naprawdę niebanalny, na początku nieco zagmatwany, wymaga od widza wiele uwagi i cierpliwości, ale warto czekać - to taki hiperkryminał - niby wiemy, jak się skończy, ale wiemy też, że nastąpi jakaś sztuczka, jakiś trick, który przewróci wszystko do góry nogami.

Powód drugi, tak samo ważny jak i pierwszy - obsada. Postaci w filmie nie jest wiele (oprócz oczywiście statystów-publiczności teatru), ale każda, ale absolutnie każda rola jest fantastyczna. Zacznijmy od postaci głównych: Hugh Jackman w roli wdowca, Christian Bale w roli przeraźliwie ambitnego Alfreda. Na deser smaczki drugoplanowe - Michael Caine, Scarlett Johansson, Rebecca Hall (naprawdę, bardzo wzruszająca rola, świetna kreacja aktorska), demoniczny David Bowie czy znany przede wszystkim z roli Golluma Andy Serkis. Powiem Państwu, że dawno nie widziałam tak świetnej gry, gdzie każda rola jest naprawdę wyjątkowa.
Chciałabym powiedzieć, że Bale przyćmiewa Jackmana, ale nie przyćmiewa. Jest bardziej demoniczny i charyzmatyczny, ale taka natura jego postaci. Jackman nie ustępował mu miejsca, nie pozwalał się zdominować.

Tak na marginesie - ciekawa sprawa z tym Nolanem-reżyserem i Nolanem-scenarzystą. Nie ma jakiejś niezwykle imponującej ilościowo biografii filmowej, ale widać jego wyraźne fascynacje. Przede wszystkim zmienne plany czasowe - częste retrospekcje. Z jednej strony wydaje się to chaotyczne, ale z drugiej - niezwykle dopełnia wizję. Mieliśmy to już np. w niesamowitym Memento, filmie, który oglądałam, żeby nie przesadzić, chyba z 10 lat temu, a nadal wyśmienicie pamiętam. W Prestiżu retrospekcje są nieodłączne.

Ale wyraźniejsza fascynacja to temat tożsamości. Kim jestem, i dlaczego jestem tym, kim jestem? Czy na pewno jestem tym, kim jestem? Takie pytanie zadaje wielu bohaterów jego filmów, poczynając właśnie od Memento, przez Bezsenność i  wszystkie części Batmana (przecież Bruce zdawał się nieustannie zadawać sobie właśnie te pytania, filmy ukazują jego złożoną psychikę i powody, dla których stał się taki, a nie inny), na Incepcji kończąc.

Bardzo, bardzo polecam ten film i zapoznanie się z niezwykłą jak na Hollywood wyobraźnią Nolana, który stanie chyba niedługo w jednym szeregu moich ulubionych reżyserów, obok Davida Finchera.

środa, 22 sierpnia 2012

Krótko na temat "Yumy"



Dzisiejszy post będzie bardzo krótki, ale bardzo konkretny. Oglądałam wczoraj "Yumę" i polecam. Zapewne usłyszą Państwo, że potencjał obrazu jest zmarnowany, niektóre wątki chaotyczne, a gra nieprzekonująca. Moim zdaniem jednak jest to bardzo ciekawy i wart obejrzenia obraz. Fakt, niektóre wątki nie były poprowadzone do końca, a co do gry - troszkę mi przeszkadzała Katarzyna Figura z tego powodu, że zagrała zgodnie z emploi, seks bomba w połączeniu z nowoczesną "kobietą sukcesu" (burdel mama). 

Bardzo podobał mi się natomiast Kuba Gierszał, dopiero teraz uświadamiam sobie, że jest on bożyszczem nastolatek, jakoś wcześniej mi to umknęło. W każdym radę przekonał mnie do Zygi, bohatera wrażliwego, niepokornego, popełniającego dużo błędów. 

Pierwsza część jest bardzo zabawna, rzeczywiście się ośmiałam - w kinie ten efekt śmiechu trzeba pomnożyć razy ilość widzów, tyle razy jest silniejszy. Druga część jest bardzo gorzka, wręcz smutna.
Jest to na pewno zupełnie inne polskie kino, niż można się spodziewać. 

Polecam, warto.

sobota, 18 sierpnia 2012

Stracone złudzenia, niespodziewany sukces i natapirowane matrony

Przyznaję szczerze i otwarcie - film "Fighter" obejrzałam tylko i wyłącznie dla Christiana Bale'a. Nie zachęcała mnie bowiem fabuła, która wydawała się czymś w stylu "Rocky'ego" i ogólnie nurtem American dream - od zera do bohatera.
Mamy historię dwóch braci - Mickey i Dickey (tak, czyta się Miki i Diki, co jest po prostu idiotyczne). Obaj są bokserami, tyle że Mickey (Mark Wahlberg) stoi dopiero u progu kariery, a Dicky (Christian Bale) niegdyś utytułowany zawodnik, teraz - uzależniony od narkotyków, przegrany trener brata.
Rzecz dzieje się w małej mieścinie w Stanach, skąd wyrwać się trudno. Mickey zarabia na życie zamiatając ulice, po godzinach trenuje z bratem. Boks to jedyna szansa. I udaje mu się, po prostu mu się udaje, co widz przyjmuje z wielkim uśmiechem, bo był pracowity i zdeterminowany. To jednak nie Mickey nie jest bohaterem tego filmu, a jego brat. Christian Bale jest po prostu

                                                                         ZAJEBISTY
                                                                        (urocze słowo!)

i kradnie Markowi W. całą uwagę na ekranie. Jest nadpobudliwy, dowcipny, ale też żałosny i niezwykle wiarygodny. Jest po prostu wręcz genialnie wiarygodny i Oscar naprawdę mu się należał. Nie ukrywam, że Christian Bale wyrasta powoli na mojego ulubionego aktora, nie tylko po wspaniałych kreacjach w Batmanie, ale całej masie innych filmów, lepszych lub gorszych, w których zagrał świetnie. Poza tym - co ten człowiek wyczynia ze swoim ciałem, jest zadziwiające. W Mechaniku ważył jakieś 50 kg, co jest szczytem poświęcenia. Tutaj znowu jest wychudzony, by za chwilę przecież przybrać na wadze do roli w ostatniej części trylogii Nolana. Zadziwiające.

"Fighter" ma bardzo interesujące tło, ponieważ bracia wywodzą się z wielodzietnej rodziny i widok tych sióstr chyba każdego przyprawi o 1) salwy śmiechu 2) pytanie - SKĄD ONI WZIĘLI TAKIE NATAPIROWANE MATRONY???
Rodzina w życiu głównych bohaterów jest bardzo ważna i chociaż wydaje się patologiczna, toksyczna, okazuje się, że przyczynia się do sukcesu życiowego Micky'ego.

To również film o straconych szansach i złudzeniach. Dicky stracił swoją szansę przez narkotyki, jednak fantastycznie potrafił się po niej podnieść i przestać. Swoją szansę na lepsze życie straciła także dziewczyna Micky'ego, Charlene, która przez imprezowy styl życia została wyrzucona z College'u. Muszę wyróżnić w tym miejscu Amy Adams, która na ekranie wypada po prostu świetnie.

I na koniec - czy ten film jest wart obejrzenia? Serwuje on tysiące razy odgrzewanego kotleta, czyli historię kogoś, komu się udało. Nie robi tego w jakiś niesamowicie wyjątkowy sposób. Ale zapada w pamięć i jakoś krzepi, daje kopa.
Jednak gdyby nie moja lekka fascynacja Christianem Bale'm, na pewno bym go nie obejrzała i w sumie niewiele bym straciła. Najgorsza z możliwych końcówka recenzji, ale, no cóż, innej nie będzie.

piątek, 17 sierpnia 2012

Pakiet ambitny (tudzież snobski)

Przychodzi taki moment w życiu każdego człowieka, że ma on (czasami na bardzo, bardzo krótko, ale jednak) ochotę porzucić wszelkie tandetne czytadła, zaprzestać oglądania przyjemnych filmów i przełączyć się na wyższy kulturalny level. I mnie ostatnio zdarzył się taki ambitny incydent, więc jak się tym nie pochwalić?

Turandot, reż. Paweł Passini 

Moja pierwsza przygoda z tym spektaklem zaczęła się jeszcze w ziemie, wyemitowano go w TVP Kultura. Zrobił na mnie ogromne wrażenie. Bardzo przenikliwy, lecz również brutalny obraz, który wszczepia się w świadomość i przechodzi do krwiobiegu. Niesamowita strona wizualna w połączeniu ze wspaniałą warstwą muzyczną to prawdziwa feta. Jest to jednak dzieło dość trudne w odbiorze, hermetyczne, zwłaszcza dla laika, którym jestem. Brakuje mi narzędzi, aby obiektywnie i rzetelnie ocenić adaptację tej opery, jednak na stałe wbiła mi się w pamięć.







Przewodnik operowy, Jacek Marczyński 

Obcowanie z tworzywem jakim jest opera uświadomiło mi, jak wielkie braki mam w tej materii. Postanowiłam więc uzupełnić biblioteczkę o Przewodnik operowy, niewielką w sumie książkę, która omawia najważniejszych twórców i dzieła tego gatunku. Bardzo polecam, ale laikom. Znawcy opery będą bowiem zniesmaczeni. To tak, jakby wydać dzieje literatury powszechnej i zamknąć je w jednym tomie, na np. 300 stronach. Wiadomo, że takie przedsięwzięcie wymaga szczególnej dbałości o detale, omawiany przewodnik jest jednak pozycją dla laika konieczną na początek przygody z operą. W dodatku dodam, że kupiłam go w księgarni za zawrotną kwotę 16.90 zł.

 

Casanova, reż. Federico Fellini 

No i proszę Państwa, mamy prawdziwą ucztę dla kinomana. Casanova w wydaniu Felliniego jest dziełem po prostu tak dziwnym, że aż hipnotyzującym, od którego nie sposób się oderwać. Legendarny uwodziciel kobiet jest przedstawiony od czasów swojej świetności po upadek. Scenariusz jest  dość prosty - perypetie Casanovy na salonach Europy, jego liczne romanse, podboje, awantury. Zwróćmy jednak szczególną uwagę na dialogi - są niezwykle intrygujące, obfitują w gry słowne pomiędzy bohaterami. Jednakże prawdziwą potęgą tego obrazu jest jego niesamowita strona wizualna, oniryzm, głęboka symbolika. Weźmy na pulpit sceny erotyczne - z jednej strony jest to film bardzo śmiały, ale z drugiej - metaforyczny, alegoryczny wręcz.
Warstwa wizualna obfituje w przepych, ale w ujęciu barokowym, opartym na kontrastach. Film bowiem jest... brzydki i bardzo brzydcy w nim aktorzy, wyjaskrawieni, w pewnym sensie wynaturzeni, groteskowi. To niesamowite dzieło po prostu trzeba obejrzeć, a jak już się zacznie oglądać - nie można, po prostu nie można się oderwać.

Znakomity, po prostu genialny Donald Sutherland:



Ta scena tańca wgniotła mnie w podłogę. Niestety, nie mogłam znaleźć filmiku z fragmentem, dodaję więc tylko zdjęcie:



Cremaster, reż. Matthew Barney 

Cykl Cremaster to jeden z najbardziej niezwykłych przedsięwzięć artystycznych ostatnich (dwudziestu bodajże) lat. Oczywiście, moim skromnym zdaniem. Cykl pięciu filmów, które są bardzo śmiałymi artystycznymi wizjami, to prawdziwie malarska uczta. Hipnotyczne. Nie mam w zasadzie co więcej napisać, każdy powinien zobaczyć sam, w internecie można znaleźć czy we fragmentach, czy nawet w całości poszczególne części i na wolnej chwili nadrobić.



czwartek, 16 sierpnia 2012

"Mamy butelki z benzyną i kamienie, wymierzone w ciebie!"

Ten tytuł piosenki zespołu Cool Kids Of Death jest maksymalnie adekwatny do filmu Waldemara Krzystka "80 milionów". Ale dlaczego, o tym później, najpierw troszkę o fabule.

Akcja dzieje się na początku lat 80. na dolnym śląsku, bohaterami są czołowi działacze tamtejszej Solidarności. Już wiadomo, na jakie skandaliczne prowokacje pozwala sobie władza, aby podporządkować ludzi, nastroje w opozycji są coraz bardziej nastawione na konfrontację. Tytułowe 80 milionów nie pochodzi z żadnego obrabowanego banku, są to pieniądze należące do związku, które działacze chcieli po prostu wypłacić. Gdy im się to udało, władze zrobili z nich malwersantów, złodziei i (cytuję) dziwkarzy. W zasadzie nie widzę sensu dokładnie opowiadać o całej akcji (właściwie "akcja" wypłacenia pieniędzy była akurat bardzo prosta - panowie weszli do banku, wypłacili czek i wyszli z pieniędzmi). Uważam bowiem, że każdy powinien zobaczyć ten film i powodów jest co najmniej kilka.
Po pierwsze - to naprawdę świetne kino. Waldemar Krzystek odwalił kawał dobrej roboty, unikając tandety i patosu. Po drugie - obsada, bardzo mocny atut - gra aktorska jest znakomita, zarówno młodzi aktorzy, jak i starsi - wszyscy rewelacyjni. W tym miejscu naprawdę muszę wyróżnić jedną rolę - Piotra Głowackiego, oficera SB. Jest on tak obleśny, wyrachowany, cyniczny - naprawdę nie jest łatwo zagrać przekonująco czarny charakter, który nawet fizycznie wygląda "ślisko" - wielkie brawa ze tę rolę.
Po trzecie - historia. Nie wiem, co z tego obrazu jest zaczerpnięte z faktów, a co jest wariacją scenarzystów, ale po prostu wyszło bardzo wiarygodnie. Szara rzeczywistość, kolejki, ale też podsłuchy, dochodzenia, przesłuchania, a nawet pościgi, i to czym! ha! fiatami 125 p!
Obraz ten pokazuje również, jak niejednoznaczna była postawa tamtych ludzi, nie wiadomo było w zasadzie, komu ufać, a komu nie - bohaterem okazuje się np. dyrektor banku, który zawiadomił władze o wypłacie, kiedy panowie zdążyli już opuścić bank czy major, najbardziej niejednoznaczna postać w filmie. Walkę, bo można przecież używać słowa "walka", bo wtedy walczono o wolność, toczono różnymi sposobami.

Ten film ma wielką siłę, pokazuje, że gotowość na poświęcenia naprawdę potrafi zmienić rzeczywistość. W tym właśnie kojarzy mi się z piosenką CKOD - oba teksty kultury wyrastają z (przepraszam wrażliwców językowych) wkurwienia na to, co dzieje się za oknem. Różne są czasy, ale to uczucie pozostaje. I wrażenie, że wkurwieni obywatele mogą jednak coś zdziałać. O tym mówi "80 milionów" - o czasach, w których ludzie powiedzieli DOŚĆ! na zastaną rzeczywistość i udało im się ją zmienić. 


Przeczytałam wiele opinii, że ten film to jedna wielka propaganda. Nie wiem, być może, ja jednak daję się na nią nabrać i bardzo miło jest mi wierzyć, że tak było. Polecam, pozycja obowiązkowa. 


niedziela, 12 sierpnia 2012

Gorycz życia

Właśnie przeczytałam ostatnie zdanie książki Leeny Parkkinen "Ty pierwszy, Max" i przyznaję, że już dawno nie czytałam tak przedziwnej książki. Najpierw krótko o fabule. Głównymi bohaterami powieści są bracia syjamscy, Izaak i Max, rzecz dzieje się na początku XX wieku. Poznajemy całe ich życie - od porzucenia przez rodziców, pobyt u ciotki i dziadka, tułaczkę po cyrkach Europy, po śmierć. Przez karty przewija się cała paleta barwnych postaci, które występują w cyrku. Wtedy każda medyczna anomalia była godna wystawienia, do cyrków przychodziły tłumy, by oglądać "potworów" - kobietę o zdeformowanych nogach, rodzeństwo ze złuszczoną skórą, dziewczynkę o kościach tak giętkich, jakby wydawały się z galarety i wielu innych. Autorka portretuje całą gamę kuriozalnych postaci, ale też - zwykłych ludzi umieszczonych w kalekim ciele. Wspaniale udało jej się ukazać dramat tych postaci, ich nieszczęśliwe życie.

Świat poznajemy oczami jednego z braci, Izaaka. To bardzo wrażliwy, ale też i ironiczny narrator. Życie jego i Maxa było wyjątkowo trudne - skazani na siebie w każdej chwili, bez żadnej opcji prywatności. Ich relacje są opisane po mistrzowsku - niewiarygodnie silna więź, ale też przemęczenie, marzenia o normalności.

Niestety, książka ta ma swoje słabe strony - nie wszystkie postaci i wątki zostały należycie rozwinięte, a niektóre wydają się niepotrzebne.

Jednak nawet ta nie-idealność czyni z powieści bardzo interesującą lekturę, ukazującą, że szczęście jest bardzo rzadkim i drogocennym kruszcem, a marzenia o nim to mrzonki. Cała plejada tych barwnych postaci marzy o normalności, o szczęśliwym domu, miłości, bezpieczeństwie - a wszystko to bez pokrycia.

Gorzka lektura ukazująca gorycz życia. Polecam.

poniedziałek, 6 sierpnia 2012

Pakiet polski

Ostatnimi czasy wpadały mi w ręce same polskie powieści. Nie jest to przypadek, ale o powodach powiem za niewiele ponad miesiąc. W każdym razie dodawanie postów każdej książki z osobna byłoby nie tylko czasochłonne, ale powiem szczerze - również nudne, dlatego postanawiam zrobić pakiet.


"Trza być w butach na weselu"

Jako intro omówię film, którego nawet nie powinnam się przyznawać, że nie oglądałam - mianowicie "Wesela" Wojciecha Smarzowskiego. No i co tu dużo mówić? Rewelacja, bardzo mi się podobał. Chociaż oczywiście jest to pewien wyjaskrawiony obraz wsi, to jest on tylko nieco wyjaskrawiony, bo że wiejskie wesela są pewnego rodzaju hardkorem wie każdy - spoceni wujkowie, morze wódki, zespół grający disco polo, uginające się pod ciężarem jedzenia stoły, a później, wraz z upływem nocy, chwiejący się goście. No, może przesadzam, moje pokolenie chce się już bawić zupełnie inaczej i te wesela łagodnieją w wizerunku, ale na każdym można spotkać taki relikt przeszłości. Smorzowski trochę przesadził, pojechał po ludziach ze wsi dość ostro, ale czy nie zasadnie? Po prostu wsadził do jednego filmu wszystkie przywary, wszystkie negatywne cechy. Zwykle bronię wizerunku wsi, ale tutaj jakoś nie sposób zaprzeczyć. Nie będę się rozwodzić nad fabułą, bo każdy "Wesele" zapewne widział, ale moim ulubionym momentem była wypowiedź dla pary młodej jednej z pań bawiącej na weselu, że w życiu najważniejsze są prawda, dobro, piękno, A później wypowiada się pewien dziadzio, że "to nieprawda, że bigos był nieświeży". Triada platońska i bigos.


Reportaż dziwaczany

Powieść Wojciecha Tochmana "Córeńka" czyta się jednym tchem, ale jest to książka dziwaczna. Niby reportaż, a powieść. Rzecz rozgrywa się na Bali, narratorka szuka swojej zaginionej po zamachu terrorystycznym koleżanki, wierzy, że żyje. Spotyka się z każdym, kto mógłby coś o Beacie wiedzieć, ujawnia jakiś portret osoby, poprzez relacje ludzi, którzy ją choć raz spotkali. Dziwna to proza, w dziwnym klimacie. Niezbędną lekturą do niej jest chociażby ta recenzja z wyborczej - autor kreuje powieść, ale o pewnym reportażowym klimacie, szukając na rajskiej wyspie koleżanki-dziennikarki, która zaginęła po ataku terrorystycznym. Znajduje w plecaku Beaty zapisane dwa zeszyty, a pierwszym rozdział powieści nosi tytuł "trzeci zeszyt" - to, co stworzyła realna Beata miesza się w powieści Tochmana z jego wizją zdarzeń, z fikcją, ze światem, który kreuje.






Powieść obleśna

Nad powieścią Michała Witkowskiego "Margot" nie będę się długo rozwodzić, ponieważ jest wyjątkowo obleśna. Ale, niestety, ma coś w sobie - jakiś pierwiastek ciekawości, że trzeba ją doczytać do końca. Lecz, ogólnie - nie polecam.

 


Powieść, do której wracam 

Do "Kilku nocy poza domem" Tomasza Piątka wracam bardzo często, cały czas podziwiając szalony koncept powieści, intrygujący pomysł i świetne wykonanie. Gdybym nawet chciała powiedzieć, o czym ona opowiada, byłoby bardzo ciężko - tak dziwacznej fabuły nie czytałam od dawna. Polecam czytelnikom wejść w ten zakręcony świat, moim zdaniem naprawdę warto.



Zawsze od początku

Niestety, "Biegunów" Olgi Tokarczuk czytam wciąż od początku, zawsze zatrzymując się w tym samym momencie - po kilkunastu stronach. Nie wiem co jest dla mnie dalej w tej powieści takiego, że mówię sobie stop i odkładam. Początek jest wspaniały, a reszta musi jeszcze poczekać.




Odkrycie lata 

Książka ta zagościła na moim regale zupełnie przez przypadek, ale kompletnie nie żałuję i nie tracę przed nią czasu. Mowa o "Tratwie" Artura Olechniewicza. Za oknem temperatura przekracza 30 stopni i powoduje to, że bardzo ciężko mi się myśli, ale naprawdę chciałabym tę książkę polecić - jest to proza gęsta, świetnie napisana, bardzo... malarska. Zwykle naładowanie szczegółami bardzo mi przeszkadza w odbiorze, bo ile można czytać o barwach, detalach, szczegółach. Ale w tej powieści jest zupełnie przeciwnie - można sobie przypomnieć słoneczny poranek, jakiś zapach, ulotną chwilę... Wracam do niektórych fragmentów i sycę się nimi. Jest to wolna narracja na temat w dużej mierze przeszłości, która ma wpływ na teraźniejszość. Rzadko kiedy sięgam po książki kompletnie mi nieznane, ale przeczytanie tej jest bardzo, ale to bardzo miłym akcentem. W klimacie przypomina z jednej strony "Lalę" Dehnela (ale bez mityzacji), z drugiej strony nasyconą prozę Schulza (ale więcej w niej konkretu). Myślę, że kiedy odwiedzę Sanok, bezczelnie wproszę się do Autora na rozmowę o tej książce, bo jest bardzo intrygująca.





Trociny dosłowne

Teraz czytam najnowszą powieść Krzysztofa Vargi, "Trociny" i być może nie powinnam się wypowiadać, bo przeczytałam zaledwie 20 stron, ale te 20 stron sprawiło mi wielki ból. Przede wszystkim dlatego, że Varga wygenerował takiego bohatera, jakiego najbardziej nie lubię - niby przeciętnaka, typowego przedstawiciela klasy średniej w średnim wieku, którego wszystko wkurwia (podobnie jak Adasia Miauczyńskiego, tyle że filmowy bohater ma, ewentualnie miewa, pewien urok), każdy go irytuje, rzeczywistość jest nędzna i beznadziejna. Prawda jest taka, że każdy z nas mógłby wszystko wyśmiewać - od wieśniackich nastolatków po reklamy podpasek Always, od blogerek po kiepskie powieści, tyle że nie każde wyśmianie służy czemukolwiek. Coś czuję, że się z tym panem nie polubię, ale o tym jeszcze na pewno napiszę, kiedy ogarnę większą część tekstu. Jeżeli nie napiszę, to znaczy, że przegrałam z własnymi nerwami i nie ogarnęłam.

środa, 1 sierpnia 2012

Batman królem popkultury

No i stało się. Po wielu miesiącach oczekiwań wreszcie wczoraj obejrzałam "Mroczny Rycerz powstaje". I co ja mam napisać? Że rewelacja? Że genialny film? Że wyborne aktorstwo, bez przypadkowych ról? Tak w istocie jest. Nie zawiodłam się podczas oglądania nawet przez minutę, od samego początku obraz wbija w fotel, a później jest tylko lepiej.

Christian Bale w głównej roli jest po prostu genialny. To wspaniała kreacja aktorska, która przejdzie do historii kina, nie ulega wątpliwości. Jest szorstki, ale wrażliwy. Złamany - a potrafi powstać. No i do tego przystojny, intrygująco przystojny.

Niesamowici: Michael Caine, Morgan Freeman, Gary Oldman (który zmienia się fizycznie nie do poznania, co jest po prostu rewelacyjne). Ale to wszyscy, którzy oglądali poprzednie części, wiemy.

Zaskakują postaci nowe - Kobieta-Kot, Miranda Tate, młody policjant John Blake i przede wszystkim Bane.
Od pierwszych scen Bane'a byłam zarówno przerażona, jak i zachwycona. Po prostu ta postać wbija w fotel, nawet sam sposób mówienia, ta chrypa, przyprawia o dreszcze. Do tego jest inteligentny, charyzmatyczny. Pierwszorzędna postać negatywna. 

Niestety, tym razem muszę się ugiąć. Nie napiszę nic nowego niż autorka bloga apetyt na film i bardzo mocno zachęcam do zapoznania się z tą recenzją, ponieważ zgadzam się z nią w stu procentach.

Link tutaj

Bardzo podoba mi się również zdanie jednego z blogerów, który pisze, iż "Mroczny Rycerz powstaje" to film o wojnie sensu stricto.

Cały tekst tutaj 

 Bardzo, bardzo polecam oba teksty i oba blogi.

Cóż mogę dodać? Że czekam na kolejną część, po prostu. Mam nadzieję, że w takim momencie, ze wszelkimi ewidentnymi znakami kontynuacji, tak to się wszystko nie zakończy.

Batman w wydaniu Nolana wyrasta na prawdziwego króla popkultury. Którego bardzo trudno będzie zdetronizować.