środa, 24 października 2012

Weno, wróć!

Nie wiem dlaczego, ale ostatnio mam blogowy kryzys i to kryzys wręcz totalny - nie mam kompletnie pomysłów na posty. Każdy wydaje mi się banalny, oklepany, wtórny, dlatego nie piszę nic. Już mi trochę tego brakuje, więc, tak jak w tytule:

WENO WRÓĆ!

Na razie jednak, póki nie mam lepszego pomysłu, podzielę się przemyśleniami dotyczącymi różności z sieci.

Nowa płyta Marii Peszek zmiotła mnie z czasoprzestrzeni. Jest rewelacyjna, niesamowite teksty, hipnotyczny wokal i jak zawsze - to piosenka aktorska, na granicy performance, która wszczepia się w mózg i nie puszcza, oj, długo nie puszcza. 

Moja mama słucha jakiegoś komercyjnego radia i naprawdę rzadko kiedy udaje się znaleźć jakąś ciekawą nowość. Ale... czasami jednak się udaje. Ta piosenka spodobała mi się w remiksie, ale akustycznie brzmi dużo lepiej. Podobnie stylem troszkę do CocoRosie, trochę nawet do Joanny Newsom. Polecam.



Ostatnio oglądałam kawałek jakiegoś żenującego filmu o tematyce więziennej i wiecie Państwo kto tam śpiewał? W dosłownie epizodzie, jako więzienny występ - Anthony! Zdziwiłam się wielce, może oznacza to, że film nie był tak żenujący jak o nim myślę? Niestety, nie obejrzałam go ani nawet do połowy, ba! nawet nie wiem, jaki nosi tytuł. Prawdziwie profesjonalny bloger.


Jak oglądam teledyski często przewija się przez moją głowę dość banalne pytanie:

Czy Jennifer Lopez upadła na głowę?

Takie teledyski pasują do stylistyki jakiejś gorącej dwudziestki, a nie do gorącej niemal pięćdziesiątki, nawet, jeżeli wygląda tak jak ona. fenomenu pana Pitbulla to nie pojmę po prostu nigdy.



Podobne odczucia mam podczas oglądania nowego teledysku Edyty Górniak. Dziwny, bardzo dziwny.



Chciałabym bardzo polecić dwa miejsca w sieci:

Fanpage na fejsie firmy Lady Sloth - dla miłośniczek tego rodzaju mody jest to pozycja wręcz obowiązkowa. Moja przyjaciółka, która projektuje wszystkie ubrania, jest najbardziej kreatywną osobą, jaką znam. Nie jest to firma oparta na chińskiej masówce, a prawdziwa manufaktura, gdzie o każdy detal dbają niesamowite ręce świetnej krawcowej. Nie polecałabym żadnej ściemy, proszę mi wierzyć, nie ten nastrój.

tutaj


Drugim miejscem w sieci, które chciałabym polecić, to blog największego mola książkowego, jakiego znam, Pieguski. Ona naprawdę ZAWSZE czyta - na wykładach, ćwiczeniach, przerwach - korzysta z każdej wolnej chwilki i wyciąga książki, których pochłania nieprawdopodobne ilości. Jej miejsce w sieci jest naprawdę wyjątkowe i można ją poznać jako niezwykle taktowną krytyczkę, o dobrym guście i interesującym piórze.

Poza tym do Pieguski zawsze będę miała słabość. Podczas gdy siebie mogłabym porównać do kundla, który ciągle szczeka, na co bądź macha ogonem i ogólnie jest niezbyt rozgarnięty, to ona jest jak piękny, rasowy kot. Zawsze taktowna, z wrodzonym wdziękiem, klasą. Mam nadzieję, że się na mnie nie obrazi za taką specyficzną laurkę, ale... liczę na Twoją wielkoduszność, Piegusko!:)

http://ksiazkojady.blogspot.com/

Swoją drogą... czy zdarza się Państwu porównywać siebie lub znajomych do zwierząt? Mnie tak, i to bardzo często. Mam dużo koleżanek-kotów, sama jednak, co już wspomniałam, zdecydowanie byłabym psem. Znam też kogoś, kto przypomina konia, czarnego Araba, o dość podłym usposobieniu. I tak mu się zawsze przypatruję, z podziwem i zachwytem, jak patrzy się na rasowe konie.


Teraz piosenka, której już tak dawno nie słuchałam, że aż wspominając na początku posta - zatęskniłam:




Czas zakończyć tą radosną twórczość i pokontemplować jakąś lekturę. Ale jednak wołam ponownie - WENO, WRÓĆ!

czwartek, 18 października 2012

Film, który mnie zabił

Dzisiaj na TVP2 o 22.10 będzie nadawany film Cztery miesiące, trzy tygodnie, dwa dni. Oglądałam go tylko raz i już wiem, że więcej go nie obejrzę, że będę uciekać przed nim z daleka. Żaden inny mną tak nie wstrząsnął. Nawet więcej - ten film mnie po prostu rozwalił. Oglądałam go na uczelni, na zajęciach z analizy dzieła filmowego i po prostu jak w amoku wracałam do domu, nie wiedząc nawet, jak się w nim znalazłam.
Straszny, straszny to film, miażdżący i wchodzący w krwiobieg, bez litości wpijający się w mózg.
Ale trzeba go obejrzeć. Innej recenzji nie będzie.

sobota, 13 października 2012

Jesień, wieczór i kryminał


 





 

Nadchodzi jesień, idealny czas na wieczory z książką. Tak jak w tytule, a do tego można dodać kubek kakao, herbaty, ewentualnie lampkę wina - wtedy nawet ulewy za oknem nie tylko nie przeszkadzają, ale podkręcają atmosferę w domowym zaciszu.

Chciałabym dzisiaj polecić dwie lektury idealne na ponury wieczór z książką. Są to powieści polskiej autorki, Joanny Bujak, która ma bardzo interesujące pióro.

Najpierw przeczytałam Bilbord, bardzo mroczny kryminał, którego akcja dzieje się w Kazimierzu nad Wisłą. Ktoś dokonuje bardzo wyrafinowanych i okrutnych zbrodni na kobietach. Wszystko to ma związek z Krzysztofem, właścicielem kwiaciarni, jego ojcem, zagadką z przeszłości. Nic więcej nie napiszę o fabule, nie ma sensu psuć efektu.


Drugą powieścią (chociaż chyba powstała jako pierwsza) jest Spadek. Mniej to kryminał, a bardziej thriller, który, powiem dosłownie - przeraził mnie nie na żarty. Wczoraj spędzałam wieczór sama w domu i naprawdę ze strachu mnie ponosiło. Historia dość banalna - młoda dziewczyna dostaje po dawno niewidzianej ciotce piękną kamienicę w centrum Krakowa. Ma dylemat, czy zdecydować się opuścić rodzinny Gdańsk, jednak decyduje się przyjąć spadek i zamieszkać w nowym miejscu naznaczonym przez siły, które ciężko ogarnąć rozumem.Wiele przedziwnych sytuacji autorka opisuje bardzo zręcznie i pozwala czytelnikowi zatracić się w lekturze. Chociaż końcówka też nieco rzewna, ale, niech będzie:) No i - gdyby pani Bujak zdecydowała się na opisanie dalszych losów tych przedziwnych przyjaciół - bardzo chętnie bym ten ciąg dalszy przeczytała!



Pisarstwo Bujak ma sporo zalet - autorka zręcznie buduje napięcie, sprawnie operuje słowem. Ma też oryginalne pomysły, nietuzinkowo rozwija fabułę. Ale jej styl niekiedy również i drażni - np. w Bilbordzie często kończyła zdanie trzykropkiem, czego po prostu nienawidzę i co mnie strasznie drażni. Moim zdaniem ten zabieg brzmi infantylnie i nadużywany sprawia wrażenie stylu pisarskiego z taniego czasopisma dla pań. Również zakończenie było nieco rzewne i banalne.

W Spadku natomiast główną bohaterkę, Małgorzatę, narrator opatrzył cudownym po prostu pseudonimem MEGI. Chyba przez 100 stron nie mogłam przestać się zastanawiać, jak można do żywego (a nie lalki, na przykład) , dorosłego człowieka (bo dla psa takie imię już bardziej rozumiem) zwracać się MEGI??
Przeszkadzała mi również przesadna racjonalność głównej bohaterki, już niemalże wymuszona przez narratora.
Powiem jednak szczerze, że pisarka ta jest warta zwrócenia na nią uwagi - pisze ciekawie, czasami nawet hardkorowo (opisy zbrodni w Bilbordzie są bardzo mroczne). Jedną z większych zalet jest miejsce akcji - Kraków czy Kazimierz to miasta piękne, pełne uroku, magii, a w pewnym sensie nawet i nieco mroczne. Autorka dodaje do fabuły, poprzez umiejscowienie jej tam, a nie gdzie indziej, nieco tajemnicy, często niewyjaśnionej, dziwnych zdarzeń, które ciężko wytłumaczyć.

Więc powiem tak - zamiast szukać minusów (mówię to głównie do siebie:P) warto dać się ponieść lekturze, odpłynąć na jej kartach. Myślę, że będzie warto.

poniedziałek, 8 października 2012

Czy da się uratować beznadziejny film?

Oglądając kilka lat temu zwiastuny wchodzącego wtedy do kin dzieła pod tytułem "Tron" miałam przeczucie, że to będzie obraz wyjątkowo żenujący. Ale ostatnio, z braku zupełnie innych możliwości i przemożnej chęci obejrzenia czegokolwiek, włączyliśmy z mężem tv na ten właśnie obraz.

I cóż mogę powiedzieć? No nie ma w "Tronie" niczego nadzwyczajnego, przeciętny filmik, nawet mniej niż przeciętny, bo oprócz tego, że jest dość mierny wizualnie, to jeszcze rości sobie prawo do metafizycznych rozważań, z czego wychodzi pseudointelektualny bełkot. Nie będę się nawet rozwodzić nad fabułą, która jest banalna jak telenowela i w ogóle bym nie traciła czasu na dywagacje gdyby nie

MUZYKA

która jest po prostu niesamowita. Tylko dla tej warstwy dało się obejrzeć "Tron" w całości, a nawet dzięki soundrackowi Daft Punkt (którzy  za niego odpowiadają ) mogłabym ten film po prostu polecić. Zaznaczając oczywiście wszystkie jego minusy:)

Ścieżkę dźwiękową miałam już od dawna i nawet sama brzmi świetnie, ale razem z obrazem tworzy coś niesamowitego.

Odpowiadając na tytułowe pytanie : tak, beznadziejny film da się uratować (w tym sensie, że widz obejrzy go do końca), ale tylko pod warunkiem, że jeden z jego elementów będzie genialny.

Nie dodaję linków z jednego powodu - polecam obejrzeć całość.


wtorek, 2 października 2012

Wyższy level hardkoru czyli jestę filozofę

Zacznę od razu z grubej rury, bez żadnej ściemy - wybrałam się na studia filozoficzne. Po czterech miesiącach intensywnego i bezowocnego poszukiwania pracy (miałam tylko dwa wymagania - żeby nie był to sklep spożywczy i mięsny) pomyślałam sobie - a co, będę chociaż mądrzejsza, dopełnię swoje humanistyczne wykształcenie, a i może do doktoratu się to jakoś przyda.
Tak więc dzisiaj zasiadłam po raz pierwszy w ławie instytutu filozofii i do tej pory nie mogę się połapać.
Rano mieliśmy wykład z logiki i wykładowca był... wyjątkowo charyzmatyczny i raczył studentów takimi tekstami, których jeszcze w swojej karierze nie słyszałam. Jednakże oceniam go bardzo na plus i chociaż przedmiot wydaje mi się wyjątkowo hermetyczny, to z przyjemnością będę na niego chodzić i przypatrywać się, co Pan jeszcze wymyśli.

Najbardziej jednak, co mnie zdziwiło, to porządek organizacyjny, we wszelkim tego słowa znaczeniu. U nas, na polonistyce, w pierwszym tygodniu października panowała walka i chaos (żeby nawet nie powiedzieć - burdel). A tutaj? Kultura, nikt się nie bije o miejsca na seminarium, nikomu nie skacze ciśnienie przy wyborze grup, każdy grzecznie czeka przed sekretariatem na wpisanie się w odpowiednią listę (to już mnie rozwaliło! W moim dotychczasowym doświadczeniu na zajęcia, które były najbardziej atrakcyjne - tematycznie czy "godzinowo" - robiło się jakąś szemraną listę i kto pierwszy ją zaniósł wykładowcy, ten miał farta. Reszta przeklinała w głos i odgrażała się, że sobie to zapamięta i w następnym semestrze pomści sprawę nie umieszczając delikwenta/delikwentki na wybranym przedmiocie. I tak co semestr).

Wydaje mi się, że klimat zajęć będzie zupełnie różny od tych znanych mi dotychczas. A co się okaże? Zobaczymy, ale pewnie jeszcze napiszę na ten temat kilka słów w przyszłości.

Można się zastanawiać - po co ten post? Jest niezbyt długi, bardzo niekonkretny.
Co, Margaryno, chciałaś się pochwalić, jaka jesteś mądra?
Odpowiedź jest banalna - każda nowość w życiu musi być oswojona. W ten sposób ja oswajam nowy rozdział o nazwie studia filozoficzne. Czy okaże się to wyborem dobrym, czy złym - czas pokaże. Liczę tylko na jedno - że będzie to fascynująca podróż intelektualna.