niedziela, 24 marca 2013

Kobieta na skraju załamania nerwowego



Czasami jest tak, że coś nas fascynuje, sami nawet nie wiedząc dlaczego. Dokładnie tak mam z serialem Homeland, którego fabuła jest prosta jak budowa cepa: oto po ośmiu latach irackiej niewoli do kraju (oczywiście USA) wraca żołnierz. Agentka CIA, Carrie, jest wobec niego niezwykle nieufna, podejrzewając, że przeszedł na stronę wroga. Niby prosto, a naprawdę zupełnie inaczej. Przede wszystkim nie jest to serial, jak by można podejrzewać, sensacyjny, ale psychologiczny. Wszystko, co najważniejsze, rozgrywa się w głowach bohaterów - żołnierza Nicolasa, czy tropiącej go Carrie. Smaczku dodaje fakt, że Carrie cierpi na zaburzenia psychiczne i do pewnego momentu nie wiadomo, czy przypadkiem teorie spiskowe nie są wytworem jej wyobraźni. Jej relacja z Brody'm jest również przedziwna, nie do końca dla widzów zrozumiała, ale wiarygodna.
Akcja serialu, wbrew kolejnym pozorom, dzieje się niespiesznie, raz na kilka odcinków tylko serwując widzom pościgi czy strzelanki. Ale to moim zdaniem przemawia tylko na plus, jesteśmy w stanie naprawdę bardzo dokładnie poznać bohaterów, niektórych polubić, niektórych znielubić.
Kolejnym i największym w sumie plusem jest obsada - a zwłaszcza Claire Danes w roli Carrie.Jej postać jest naprawdę bardzo trudna, niejednoznaczna, ale aktorka radzi sobie świetnie - widz może nie zawsze ją rozumie, ale bardzo kibicuje i wierzy jej intuicji. Świetnie wypadają też inni aktorzy.
Ogólnie, z tej krótkiej notki wynika tylko tyle - jeżeli ktoś ma ochotę na tego typu rozrywkę, polecam, jest to może kotlet ogrzany, bo tematy szpiegowskie nie są niczym nowym, ale odgrzany na nowo, ze szczyptą, powiedzmy, egzotycznej przyprawy - wychodzi dziwnie, ale bardzo smacznie.

sobota, 9 marca 2013

Rozporkowo-gastryczne problemy Teodora Szackiego

O ile Ziarno prawdy było kryminałem po prostu świetnym, Uwikłanie pozostaje tylko lekko powyżej przeciętnej. Zagadka jest oczywiście skomplikowana i bardzo dokładnie przemyślana, koniec niespodziewany, tło - nieoczywiste (mówię wątkach psychologicznych, rewelacja), ale zdecydowanie nie ma tego czegoś, co ma druga chronologicznie książka z Teodorem Szackim. Przede wszystkim sam bohater, tak intrygujący, staje się momentami maksymalnie irytujący, bo jego rozważania w stylu - jestem człowiekiem przed czterdziestką i muszę wyciupciać młodą dupcię (sorry za słownictwo, ale jakoś tak mi się to kojarzy) są naprawdę kiepskie. Jakoś nie jest już (biorąc pod uwagę drugą część - jeszcze) tym intrygującym gościem, którego - co pisałam dwa dni temu - nie sposób nie lubić. Teodora Szackiego sposób nie lubić, zdecydowanie.
Po zakończeniu całości mam wrażenie, że Szacki cały czas (i znowu przepraszam co wrażliwszych) bekał (a to odbiło mu się żółcią, a to mało co nie wyrzygał się, a to właśnie się wyrzygał). Pani Szacki, Rapacholin pan weź, czy co?
No i ogólnie te rozważania o romansie... Niby ta dziewczyna mu się podoba, a jednak nie, niby chciałby, ale nie chce, niby ma wyrzuty sumienia, ale nie ma żadnych...

Znaczy proszę mnie źle nie zrozumieć - Uwikłanie to naprawdę sprawny kryminał i gdybym przeczytała je przed Ziarnem prawdy, to zapewne byłabym zachwycona, ale druga książka z serii naprawdę bardzo podwyższa poprzeczkę samemu autorowi, dlatego - czekam na więcej, bo Zygmunt Miłoszewski pisać i wymyślać niebanalne historie potrafi.

I jeszcze jedno - ciężko napisać czy opowiedzieć w jakikolwiek inny sposób (artykułem czy filmem) coś o mrocznych wątkach PRL, tak, żeby to się widzowi/czytelnikowi, że tak sprawę ujmę, nie odbiło żółcią. A jednak tutaj Miłoszewski takie wątki przemyca i nie dość, że robi to w sposób niby ograny, a jednak bardzo świeży i dosadny, to naprawdę otwiera oczy takim ignorantom jak ja, którzy już nie mogą słuchać o układzie, solidarności, Bolku, teczkach i te pe. Także naprawdę, polecam, jest sprawna rzecz, ale już nie 10/10 w kryminalnych notach, a 6.5/10. No, nawet 7.

czwartek, 7 marca 2013

Idealny dzień na mroczną podróż do Sandomierza


 
Ten tytułowy idealny dzień jest dzisiaj. Za oknem zimno, pada, wieje, kot i pies śpią koło mnie, a ja odpływam w świetnej lekturze. Nie wybrałam czegoś spektakularnie ambitnego, po ostatnim miesiącu, hardkorowo dla mnie stresującym, potrzebowałam intelektualnego odpoczynku. I znalazłam, w lekturze Zygmunta Miłoszewskiego Ziarno prawdy. Najpierw książkę przeczytał mój Tato, rasowy fan kryminałów i ogólnie literatury sensacyjnej, który na byle co nabrać się nie da i skoro on bardzo polecał - to dla mnie coś znaczy.


Wiele rzeczy jest w tej książce świetnych. Mianowicie:

1. Bohater. Teodora Szackiego po prostu nie da się nie lubić. Jest przystojny, niesamowicie bystry, sprawia wrażenie chłodnego cynika, ale tak to po prostu wrażliwy gość. Świetnie się ubiera i ... jest znakomitym obserwatorem. Chyba pierwszy raz bohater literacki dał mi do myślenia - czy naprawdę mężczyźni tak analizują kobiety, każdą uważając za obiekt zainteresowania? Jest bardzo inteligentny, błyskotliwy - z jednej strony ideał, ale z drugiej - facet z krwi i kości, targany wątpliwościami, popełniający strasznie głupie błędy.

2. Zagadka. Wyjątkowo mroczna, nawiązująca do legendy o krwi, intryguje i przeraża. Jest poprowadzona po mistrzowsku. Z jednej strony - bardzo zagmatwana, zataczająca szeroki krąg poszukiwań, ale z ograniczoną liczbą podejrzanych. Oczywiście wszystko na końcu przewraca się do góry nogami, nic nie jest takie jak się wydaje i czytelnik jest zdumiony świetnym pomysłem autora. Tylko tyle i aż tyle.

3. Sandomierz. Widać, czuć, a nawet słychać z szelestu kartek (no dobra, przesadziłam:P ) , że autor jest szczerze zakochany w tym mieście i to zdecydowanie udziela się czytelnikowi. Sandomierz, w którym na szczęście miałam okazję kilka razy być, bo mogłam sobie jakoś przypomnieć niektóre miejsca, jest odmalowany przepięknie, ale bez dłużyzn i nudy. Można się w tym literackim mieście zakochać i chcieć tam być.

4. Atmosfera i koloryt lokalny. To, że akcja dzieje się w małym miasteczku, ma znamienne konsekwencje dla fabuły - wszyscy się znają, wszystko o sobie wiedzą, ale atmosfera bywa klaustrofobiczna, działa moc plotki, przesądów i legend, dawne rany łatwo zdrapać. Autor nie pisze o prostych sprawach, ogólna konkluzja jest bardzo, bardzo smutna, przejmująca i dająca sporo do myślenia na temat stosunków polsko-żydowskich.

5. Autor. Gdzie jest linia pomiędzy narratorem a autorem - nie będę się tym zajmować, bo mam już dość na razie teoretycznoliterackich rozważań (tudzież bełkotu). W każdym razie autor potrafi napisać rasowy kryminał, z budowaniem świetnego napięcia, niesamowitej (dosłownie, pojawiają się wstawki mrożące krew w żyłach) atmosfery, ale ma też świetne poczucie humoru - najbardziej przypadły mi do gustu wstawki o imieniu Zygmunt - widział kto młodego człowieka o imieniu Zygmunt? Nie! Każdy myśli tylko o starych dziadkach. Musiał mieć autor problem w przedszkolu i szkole:) Podobał mi się też wstawka o płycie Nosowskiej, interpretującej teksty Osieckiej - zgadzam się z opinią. Takich wstawek jest oczywiście więcej.

Są w książce malutkie błędziki, czasami nie mogłam się połapać o kim mowa, albo brakowało mi komentarza do wydarzeń, ale ogólnie w kategorii kryminału zasługuje Ziarno prawdy na najwyższą liczbę punktów. Świetnie się czyta.
Ale mam też dygresję.
Przez większość czasu spędzonego nad lekturą miałam włączoną na play liście najnowszą płytę Nick'a Cave'a & The Bad Seeds Push the sky away i jest to najpiękniejsza płyta, jakiej ostatnio słuchałam i , przyznaję bez bicia, wyciska mi łzy. Rewelacja, a przy czytaniu tej książki - związek idealny, mroczny, smutny, nieco depresyjny.