Z wielkim zainteresowaniem przyglądam się moim rówieśnikom robiącym przeróżne ciekawe rzeczy - od prowadzenia blogów do pisania książek. Jestem strasznie ciekawa, jak wygląda ich młode życie, z jakim bagażem doświadczeń żegnają się z dzieciństwem, witając dorosłość, kim są i kim chcą być. Czy ich życie jest diametralnie różne od mojego, czy ich głowy wypełniają inne myśli. A może wszyscy jesteśmy tacy sami?
Naładowana taką ciekawością sięgnęłam po książkę Dominiki Dymińskiej o wdzięcznym tytule Mięso i jest mi strasznie przykro, bo muszę po niej pojechać z góry na dół, nie widząc w niej ani jednej pozytywnej strony.
Ale po kolei.
Mięso jest takim trochę nie wiadomo czym. Ani to powieść, ani pamiętnik, ani dziennik. Jakieś postmodernistyczny twór, który mógłby być wszystkim, gdyby nie był niczym (tak tak, wyznanie na miarę postmodernisty). Jest to opowieść o dojrzewaniu. O brzydkiej dziewczynce, która nie totalnie nie akceptuje siebie i swojego ciała, ale ciało ma swoje potrzeby, więc dziewczynka je zaspokaja. Chodzi oczywiście o chuć. Opisy seksualnych doznań wychodzą na plan pierwszy. Bohaterka lubi się pieprzyć (bo słowa "uprawiać seks" są jakoś tak boleśnie bezbarwne, a "kochać się"... wobec tych wyrażeń bohaterka nawet nie stoi), nie jest w doborze partnerów jakoś wybredna, nie próbuje czytelnika przekonać, że chodzi jej o cokolwiek ponadto.
Mogłabym się naprawdę długo pastwić nad tą książeczką, która jest strasznie smutna i strasznie wkurwiająca (spieszę wyjaśnić dlaczego). Smutna, bo jest mi strasznie przykro, co bohaterka ma w głowie - okazuje się bowiem, że niewiele. Jest czystym uosobieniem wyrażenia zwiastującego klęskę i apokalipsę - POKOLENIA NIC. Wszystko jest tam takie NICowe, przeNICowujące, i, co najważniejsze, po NIC.
Relacje, nawet te, które mają być najgłębsze, nie wywołują w czytelniku żadnych uczuć, jedynie konsternację. Bardzo oczywiście spodobało mi się to, że bohaterka jest strasznie oczytana, czyta tyle, że hoho. Tylko książki czyta się po coś, najlepiej, żeby w głowie coś po nich zostało, a nie po to, żeby się chwalić samą czynnością.
Kiedyś pisałam o kolorach literatury. Ta ksiażka ma kolor zmarnowanego papieru, kolor dziury po drzewie, które mogłoby kwitnąć.
A, miałam napisać, co mnie w niej wkurwia. Nie wiem, czy to lęk, fobia, może frustracja, ale po prostu agresywnie reaguję na beznadziejną poezję. Rozumiem, że pisanie ma terapeutyczne właściwości i do szuflady może pisać każdy. Ale jeżeli każdy chce publikować i męczyć swoimi dokonaniami ewentualnych czytelników, to już jest dla mnie powód do otwarcia pudełka z napisem LINCZ. A niestety takie pseudo-coś funduje nam Pani Dominika, wplatając w swoje prozatorskie dokonania dokonania poetyckie. I ja naprawdę nie rozumiem jak można takie coś wydawać.
Pani Kinga Dunin napisała na tyle okładki tak:
"Neurotyczna potrzeba miłości przyprawia mnie o mdłości. Nienawidzę młodzieżowych powieści, dojrzewania, wrażliwych poetek i książek pisanych w pierwszej osobie, która nazywa się tak, jak autorka."
I tutaj, Pani Kingo, zgadzam się z Panią po prostu całkowicie, totalnie.
JA TEŻ TEGO NIENAWIDZĘ!
No ale niestety, opis ma ciąg dalszy, z którym nie tylko się nie zgadzam, ale po prostu nie rozumiem, nie ogarniam:
"Nienawidzę siebie za to, że czterdzieści lat temu ta książka by mi się spodobała. [mnie też może czterdzieści lat temu by się podobała. w innym życiu hue hue hue] Ba, uznałabym ją za genialną. Nienawidzę, ale czytam i nie mogę przestać. Bo to jest bardzo dobra książka!"
W sumie to polecam - ta przykra lektura sprawia ból i zostawia ślad w głowie, ale jest przykładem, jak nie pisać i czego nie wydawać.
Ale żeby nie było, że jestem niemiła (no, francowaty ten post trochę) - pani Dominika prowadzi naprawdę ciekawego bloga kulinarnego.
http://tastespotting.wordpress.com/
Haha, ciekawe zakończenie, taka osłoda dla obsmarowanej autorki :)
OdpowiedzUsuńPowiem szczerze, że mam trochę wyrzuty sumienia. Chciałabym móc napisać, że ta autorka swoim debiutem świetnie rokuje, itp, ale no niestety, sumienie mi nie pozwala.
UsuńAle... Co tam ja, taki leszcz. Przecież Sławomir Shuty zobaczył w autorce nowy talent, a stanowisko Kingi Dunin jest już znane. Moje zdanie, nawet najsurowsze, jest po nic.
'Nie wiem, czy to lęk, fobia, może frustracja, ale po prostu agresywnie reaguję na beznadziejną poezję.'
OdpowiedzUsuńSAME HERE, jak ta lala. Myślę, że zła poezja nie jest jak zła proza po prostu zła, ona ma w sobie coś obrzydliwego...
Co do Kingi Dunin i jej wypowiedzi miałam w swoich bredniach aka recenzji obfity ustęp na temat, ale stwierdziłam, że robię się w niepotrzebny sposób jadowita (Pani Dunin jest krytyczką literacką na podorędziu KP, jak bardzo ze środowiskiem zaprzyjaźniona i lekko szarga swój autorytet pozytywnie opiniując większość z ich publikacji).
Co do blogów Domi D. polecam blog na portalu na:temat, nie jest w połowie tak przystępny jak ten prywatny,kulinarny. Czytając go można poniekąd zrozumieć skąd i dlaczego TAKA powieść.
A czytanie przez bohaterkę książek w ,,Mięsie'' było po prostu kolejnym, tanim chwytem autoprezentacyjnym z gatunku - piszę wiersze, czytam książki, jestem piękna, wyzwolona, ę i ą.
Poza tym nie zgadzam się, że czytanie książek ma/musi cokolwiek w czytelnikach zostawiać, sama mam kilkadziesiąt książek przeczytanych w sposób bardzo naiwny (,,Anna Karenina'' w wieku lat 13, ,,Gra w klasy'' jako 15-latka), poza tym istnieje też kategoria czytelnictwa płytkiego - osób czytających dla tanich wzruszeń, a wzruszenia takie można odnaleźć w książkach z bardzo różnych 'półek'.
UKŁONY KOLEŻANKO!