Są takie filmy, które siedzą w głowie. Wczoraj obejrzałam "Wiedźmę wojny" i powiem szczerze, że ten film zdecydowanie taki będzie. Główna bohaterka ma 14 lat, kanwą narracji jest opowieść, którą snuje swojemu dziecku, niedługo przed narodzeniem. Akcja dzieje się w Sudanie, rozpoczyna ją porwanie dziewczyny przez rebeliantów, zmuszających ją do zabicia rodziców. Bo wojna dzieli ludzi bardzo prosto - na zmuszających i zmuszanych. Zmuszane do wojny są dzieci, które z karabinem w ręku wyglądają wręcz groteskowo. Zaszyci w dżungli służą jako mięso armatnie, pierwsza linia frontu. Główna bohaterka widzi jednak duchy zmarłych, które w porę ostrzegają ją przed niebezpieczeństwem. Jeżeli jednak Czytelnik spodziewa się jakiegoś horroru, albo chociażby klimatu z dreszczykiem - srogo się zawiedzie. Ten film jest bowiem bardzo naturalistyczny, w pewnym sensie ogląda się go jak dokument. Stawia wiele pytań, chyba bez odpowiedzi. Najlepsze z pytań - o co jest ta wojna? Oglądając wiadomości ze świata możemy się tego domyślić, ale obraz niczego nie rozstrzyga i moim zdaniem jest to genialne posunięcie - powody wojny dzieci omijają, dla walczących chyba nawet one nie są istotne, gdzieś przepadają po drodze, czyniąc z rebeliantów karykaturalne postaci z karabinem.
Jest to mocna rzecz, która pozbawia nadziei, ale jednocześnie jej dostarcza. W świecie wszechobecnej krzywdy jest miejsce na takie wartości jak miłość i bezinteresowność. Ale rzeczywiście, wartości tych trzeba szukać bardzo głęboko.
Polecam, takie kino wstrząsa, wytrąca z letargu, każe spojrzeć światu na inne niż zachodnie modele życia i inne niż zachodnie problemy. Nie jest jednak publicystyczny, to pasjonująca historia młodej dziewczyny, bardzo przekonująco zagrana, przepięknie zmontowana - zdjęcia są po prostu świetne. Nic dodać, nic ująć i przyjąć lekcję - częściej włączać Ale kino!.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz