O pisarstwie Tomasza Białkowskiego słyszałam tyle dobrego, że korzystając z wolnej chwili postanowiłam skosztować. Niestety, nie mogłam zdobyć "Drzewa morwowego", ale - co mi tam - pomyślałam, sięgając po drugą część z serii - "Kłamcę". Nie od dziś wiadomo, że cykle mają to do siebie, że, fakt, części nawiązują do siebie, ale są też odrębną historią.
No niestety. Książka ta zawodzi na każdej płaszczyźnie. Językowo - jest napisana w taki sposób, jakiego ja po prostu nienawidzę i męczę się przy czytaniu okrutnie - bardzo krótkie, pojedyncze zdania. Język jest schematyczny, wręcz - banalny. No ale dobra, można to zdzierżyć, gdyby tylko temperatura fabuły pozwalała się oderwać od tych mankamentów. Ale niestety - historia wydaje mi się tak nudna i niewciągająca, jak mało co. Przede wszystkim sam bohater - Paweł Werens jest człowiekiem, który nie jest za grosz przekonujący, ciekawy, intrygujący, no nic. Nie, że się go nie lubi - on po prostu mnie kompletnie nie interesował, tak, jakby nie był głównym bohaterem powieści. Z resztą narrator oddaje co fajniejsze pomysły i kwestie innym bohaterom - policjantowi Derze i pani doktor Lenie (która, nota bene, jest tak strasznie mądra, że jest to chyba najbardziej nieautentyczna postać), którzy rozwiązują śledztwo za Pawła, on ma tylko po prostu efektownie zginąć. No, takie mam odczucia.
Fabuła jest tak strasznie schematyczna, że aż idiotyczna. Wiem, wiem - nie czytałam pierwszej części, a "Kłamca" jest kontynuacją. Ale, o zgrozo, po tej przygodzie nawet mi się nie śni, by po pierwszą część sięgnąć. Mamy tajemniczy prolog z przeszłości, makabryczne i misternie przemyślane morderstwa, zagadkę biblijną w tle, jakieś poszczególne fragmenty układanki, które zaczynają się w pewnym momencie układać w jedną całość. Tyle, że jest to powieść bardzo kiepska, której poszczególne części składowe znamy po tysiąckroć. Oprócz irytującej i wszechwiedzącej Leny, szczególnie miałki i jałowy jest czarny charakter, niejaki Camargue ( taka ksywa? seriously?) - w wieku 19 lat trafił do więzienia na lat 20, gdzie był poniżany, gwałcony, upodlany wręcz, a skąd wydostał go mistrz jakiejś tam sekciny. Oczywiście Pan-Zajebista-Ksywa jest ślepo oddany swojemu wybawcy. Czy nie znamy takiego schematu z chociażby "Aniołów i Demomów" Browna? Nie ma co ukrywać, że każdy kryminał bazuje na schematach, ale na niektóre czytelnik chce się po prostu dać nabrać, a podczas "Kłamcy" czuje się zwyczajnie nabity w butelkę.
Aha - i jeszcze tytuł. Nie bardzo go rozumiem, dlatego tłumaczę, że kłamcą jest autor i wydawca pospołu, obiecując kryminał, a realizując nie wiem co, ale nie obietnicę.
No, mogłabym tak dłużej, ale nie ma sensu. Jest to książka kiepska, przewidywalna i męcząco napisana. Nawet zagadki-tropy ukryte w architekturze miasta, tutaj nie wywołują ani jednej emocji. I te dialogi... Gdyby ktoś je rzeczywiście wypowiadał, to chyba byłyby to manekiny w witrynie sklepowej.
No cóż, nie polecam. Przeczytałam do końca, ale tylko dlatego, że jest to książeczka "dwugodzinka", a tyle czasu mogę kiepskiej powieści poświęcić. I ani minuty więcej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz