Zacznę od dygresji. Ostatnio dość radykalnie odrzuca mnie proza obyczajowa, kryminały, słowem - wszelkie zmyślenia. Reportaż, tak, to jest to. Poczucie, że literatura dotyka problemów bliskich ludziom, że słowa odzwierciedlają rzeczywistość, a nie czyjeś wizje, lęki czy natchnienia.
Na fali tego mojego zainteresowania dostałam świetny prezent urodzinowy od koleżanki, Asi (Asiu, jeszcze raz dziękuję!), o dość intrygującym tytule Witamy w piekle, autorstwa Dom'a Joly. O autorze absolutnie nic nie słyszałam, w trakcie lektury poznajemy go jednak dość dobrze.
Ale po kolei.
Dom Joly zabiera czytelnika na wyprawę po mrocznych miejscach naszego globu. Interesuje go tanatoturystyka, czyli odwiedzanie zakątków w których doszło do mrocznych wydarzeń - zamachów, wybuchów, epidemii, krwawych rządów. Nazywa siebie "mrocznym turystą" - nie chce siedzieć w hotelu, ale realnie uczestniczyć w niebezpiecznych wyprawach. Razem z nim odwiedzamy się Stany Zjednoczone, Kambodżę, Ukrainę, Iran, Koreę Północną i Liban.
Co otrzymuje czytelnik? Książkę bardzo niejednoznaczną, trudną do zdefiniowania. Autorem jest brytyjski komik i ta jego natura aż wylewa się z tekstu, co ma swoje dobre i złe strony. Ośmiałam się niesamowicie, gdy będąc w domu Elvisa rzucił do tłumu pytanie: Elvis? Jaki Elvis? Ale np. jego pobyt w Kijowie dowodzi kompletniej ignorancji, czy wręcz głupocie autora. Zatrzymuje się bowiem w hotelu, który swoją świetność przeżywał w latach 70-tych, nikt nie mówi po angielsku, zatrzaskuje się windzie - historie jak naprawdę z piekła. Ale przecież Kijów to ogromne miasto, prawdziwa metropolia, i wybór akurat takiego miejsca na nocleg jest bardzo przerysowany. Wychodzi bowiem na to, że w zasadzie nie miał innego wyboru.
Pamiętam, jak niedawno rozmawiałam ze studentami z Ukrainy, którzy przyjechali do nas, do Rzeszowa, na wymianę. Bardzo im się Rzeszów podobał, bo jest takim malutkim, przytulnym miasteczkiem, gdzie wszystko w zasadzie jest pod ręką. Przy ogromnym Kijowie wierzę, że stolica Podkarpacia może sprawiać takie wrażenie.
Największe wrażenie zrobił na mnie opis Kambodży. To rzeczywiście jest odpowiednie miejsce dla mrocznego turysty, gdyż historia tego kraju jest niezwykle krwawa. Nie mam nic do zarzucenia autorowi, naprawdę fantastycznie odmalował mroczny klimat, jakby zły duch historii ciągle jeszcze unosił się nad mieszkańcami, którzy chcą żyć normalnie, ale piętno piekła noszą jeszcze na twarzach, które z trudem zastygają w uśmiechu.
Bardzo polecam tę lekturę. Jest ciekawa, napisana z charakterem, co jedni polubią, inni nie. "Ja" autora jest bowiem wszechobecne - wiemy, jakie w danym miejscu ma samopoczucie, co robił, z kim się spotkał, co jadł, że spuchło mu jądro, no - wiele rzeczy. Mógł tego czytelnikom oszczędzić, bo jednak nie jest nam do niczego potrzebne to, że w Korei Północnej codziennie jadł omlet, który przypominał kupę. Ale z drugiej strony - te przemyślenia nadają książce innego charakteru niż zwykły reportaż. Relacja Joly'ego z pobytu w Korei dopełnia historie opowiedziane przez Barbarę Demick w Światu nie mamy czego zazdrościć.
Było dla mnie również bardzo ciekawe, że autor przechadzając się pustymi ulicami Prypeci zdał sobie sprawę, że doskonale je zna. Dopiero po dłuższej chwili uświadomił sobie, że sceneria tego miejsca została doskonale odwzorowana w Call of Duty 4, od której to gry był uzależniony.
Jedyny zarzut, jaki moglibyśmy wnosić do autora jest taki, że przedstawione przez niego miejsca nie zawsze wydają nam się mroczne. Jak chociażby Iran. Jest to kraj uznawany za niebezpieczny, według autora żyje się w nim dość normalnie.
Teraz czas na podsumowanie. Joly, relacjonując pobyt w USA, w miejscach zamachu na JFK czy M.L. Kinga pokazuje, jakim jarmarcznym przemysłem i tanim kultem obrosły miejsca czyjejś śmierci. Powiedzmy szczerze - to tylko miejsce, nic więcej, niemy świadek historii. A może takie miejsce jednak coś znaczy?
Czas więc na pytanie - czy każdy z nas jest mrocznym turystą? Możemy odpowiedzieć - nie, przecież nie byłam w Kambodży czy Korei, nie muszę bywać w miejscach okrytych złą sławą.
Ale każdy z nas zna jakieś okryte złą sławą przestrzenie. Ile razy jadę do rodziny męża, teściowa zawsze pokazuje dom, w którym mąż zabił żonę i dzieci, a sam popełnił później samobójstwo.
No, dom jak dom, murowany, dość duży. Ale wiemy, że to miejsce kaźni i czy kiedykolwiek będzie to zwykły dom?
Znam też inne mroczne miejsce. Scena jest następująca: Śliczny, nowy domek, w którym mieszkała rodzina - młode małżeństwo z dzieckiem. Sobotnie południe, lato, słońce. Dziecko się bawi, mężczyzna dłubie coś przy domu, kobieta kosi trawę. Zza zakrętu wypada samochód, z wielką prędkością. Wypada z jezdni, uderza w kobietę, która wpada w słup energetyczny i zostaje dosłownie zmiażdżona. Na oczach dziecka i męża. Chłopak, pijany, jechał do sklepu. Jak zobaczył, co zrobił, zaczął walić głową w asfalt. Czy miał szczęście, czy nieszczęście, że przeżył - nie mnie oceniać.
Mroczne miejsca hipnotyzują, przykuwają uwagę, bo przerażają i przypominają o wielu okropnych rzeczach. Czy każdy z nas jest mrocznym turystą?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz