Starsi pisarze dzielą się na dwie kategorie. Pierwszą z nich jest pisarz-erudyta, inteligentny obserwator, który ma za sobą wiele lat życia, a to oznacza, że wiele już wie i chętnie się wiedzą dzieli. Pisze na ogół rzadko, ale każda książka to perełka, wielkie wydarzenie i feta intelektualna.
Jednak drugi typ pisarzy starszego pokolenia to pozerzy. Utalentowani, ale jednak skandaliści, których młodość przypadała na okres złotego buntu i jakoś z tego okresu wyrosnąć nie chcą.
Nie wiem sama nawet dlaczego, ale popełniam swoisty błąd afektywności zaliczając Janusza Głowackiego zdecydowanie do tej drugiej kategorii. Czy to przez romans z aktoreczką, czy przez jakieś tanie skandale, no nie wiem, po prostu pana tego i jego twórczość omijam najdalszym łukiem.
Skoro jednak mam wakacje, postanowiłam sobie przypomnieć sylwetkę mojego ulubionego pisarza wczesnej młodości, Jerzego Kosińskiego. Przeczytałam wszystkie jego książki, z wyjątkiem Pasji i Pustelnika z 69 ulicy. I... No właśnie. Są to książki głęboko kontrowersyjne. Powiem nawet więcej - ukazują chyba jedną z najmroczniejszych stron erotyki w ogóle. Bo to twórczość w wielkiej mierze oparta na opisie relacji (chorych bardziej lub mniej) seksualnych. W tym wszystkim jest gdzieś człowiek i jego emocje, ale jest to człowiek raczej obojętny na wszystko, raczej samotny, raczej zagubiony i raczej nie potrafiący kochać. Można teraz zadać mi pytanie, dlaczego wszystkie książki wkładam do jednego wora? Bo z perspektywy kilku lat mam wrażenie, że Kosiński wygenerował jedną postać, którą ubierał cały czas w nową kanwę fabularną. Czy jest to zblazowany syn milionerów, czy ukrywający się szpieg, czy fotograf, czy pisarz, to, mam nieodparte wrażenie, ciągle ten sam bohater. Może tylko Malowany ptak czy Wystarczy być były bardziej oryginalne.
Książka Głowackiego Good night, Dżerzi opowiada o reakcji Ameryki na Kosińskiego. I, powiem szczerze, czyta się ją świetnie. Składa się z mini-rozdzialików, krótkich sekwencji, na które składają się luźne dialogi, jakieś poboczne historie, a nawet sny. Narrator ukazuje Kosińskiego jako człowieka, który nieustannie dokonuje autoanalizy, jest bardzo skoncentrowany na sobie. Może ciągle się kreuje? Jest uwikłany w toksyczne relacje, które sam prowokuje, co później opisuje w swych książkach. Oczywiście, nie mam pojęcia, w jakim stopniu Kosiński z Good night, Dżerzi to postać literacka, a w jakim autentyczna, ale nie zmienia to faktu, że powieść czyta się świetnie. Ukazuje pisarza w czasie jego dzieciństwa, dojrzałości, sukcesów i upadku związanego z atmosferą niedomówień.
Czy jednak na tyle świetnie, żeby rzucić się w wir prozy Głowackiego? No nie. Dalej mam wrażenie, że to człowiek, który (no przepraszam, ale strasznie mi się to wyrażenie z tym panem kojarzy) grzebie w młodych cipkach i za nic w świecie tego zajęcia nie porzuci. To tylko takie luźne skojarzenie po prostu, być może nawet bezpodstawne, przyznaję. Może Kosiński na starość byłby taki sam?
I jeszcze jedno - jeżeli kiedyś będę miała dzieci i jako nastolatkowie będą czytać książki Kosińskiego, to z tego miejsca deklaruję, że wezmę jakiś cienki, długi patyczek i spiorę tak, że im się odechce.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz