O "Intrydze małżeńskiej" Jeffrey'a Eugenidesa nie powinnam się jeszcze wypowiadać, bo przeczytałam zaledwie połowę, ale książka ta jest tak przedziwną przygodą, że aż kipię z potrzeby rozmowy o niej.
Tytułowa intryga to temat pracy głównej bohaterki, Madeleine, która studiuje anglistykę na na Uniwersytecie Browna (bodajże) i zajmuje się dziewiętnastowieczną powieścią. Rzecz dzieje się w latach 80-tych, kiedy w literaturze panuje dekonstrukcjonizm i Barthes, feministki i semiologia - duch tych klimatów to jeden z wątków książki, który sprawia mi najwięcej frajdy! Ale po kolei. Powieść opowiada o losach trójki bohaterów - wspomnianej powyżej Madeleine, Mitchella i Leonarda. Są oni tak ciekawie przedstawieni, że aż to się rzadko zdarza - z jednej strony fascynujący, a z drugiej - nudni. Błyskotliwi i pretensjonalni. Intelektualiści, a jednocześnie ludzkie miałcy (cokolwiek to słowo znaczy). Ciężko mi nawet stwierdzić, kogo lubię najbardziej... Na razie wiem, kogo najbardziej nie lubię - zdecydowanie Leonarda, od samego początku, ale kto wie - może z dalszym ciągiem to się zmieni, zobaczymy, zobaczymy.
I właśnie taka jest ta książka - wciągająca, ale nudna. Czytam ją zachłannie, by porzucić na kilka dni i zachłannie czytać znowu. Ale o jednym jestem przekonana - tak zżyłam się bohaterami, że będę się starała jak najbardziej moment przeczytania ostatniej strony odwlec. Poza tym już dawno nie czułam takiej przyjemności czytając te intertekstualne wstawki - kapitalne!
Naprawdę, niesamowicie polecam tę powieść, bo jest przedziwna, ale dostarcza tak wielu emocji, że stanie się chyba jedną z moich ulubionych książek. Poza tym jest to idealna książka na lato - porusza niby lekki temat, ale wykonanie zasługuje na wielkie brawa (wiem, brzmi to dość schizofrenicznie - z jednej strony nudzi, z drugiej fascynuje, i za to brawa? Ale myślę, że jest to starannie przemyślana koncepcja autora - podkreśla stan duchowo-emocjonalny bohaterów).
Więcej napiszę jak już przeczytam całość:)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz