Naprawdę wielkie było moje zdziwienie, kiedy okazało się, że pan Roy to świetny aktor (muszę zobaczyć oczywiście inne filmy z nim, bo ten nie wydobył z niego odpowiednio dużo potencjału), najdzielniejszy rycerz średniowieczny, a jego charakterystyczny wygląd może pomóc, a nie przeszkadzać w budowaniu roli. Trzeba się mocno skarcić za uleganie stereotypom!
No ale wróćmy do filmu. Dwoje rycerzy porzuca fach rycerski - przelali zbyt dużo krwi w imię Boga, by wierzyć w sens krucjat - ale zbuntowali się przeciwko instytucji, nie Bogu, przeciwko wojnom - nie wierze. Wracają więc w rodzinne strony, w których - jak się okazuje - panuje zbierająca ogromne żniwo zaraza. Posądzona spowodowanie zarazy jest dziewczyna - spotkano ją pod murami jednego z miast, jak wypowiadała słowa w nieznanym języku - uznano ją więc za czarownicę. Ale dzielni wojowie wiedzą, że czasami w imię wiary dopuszcza się wielu nadużyć, nie wierzą w winę dzieczyny. Zgadzają się do eskortowania jej do klasztoru, w którym mnisi mają ją osądzić (wojowie stawiają warunek - proces musi być rzetelny i uczciwy).
Do eskorty czarownicy dołącza ksiądz, rycerz, który w zarazie stracił całą rodzinę, młody ministrant, który chce zostać rycerzem, no i oczywiście dwoje najdzielniejszych. W trakcie tej podróży zasiane zostanie ziarno niepewności - widz widzi, że z tą dziewczyną jest coś nie tak, no ale jako współczesny człowiek w żadne czarownice nie wierzy! Gdy docierają na miejsce, prawda o niej wychodzi na jaw (nie będę mówić jaka, żeby nie palić efektu).
No i końcówka - walka o losy świata. W ciała świętych mnichów (zmarłych w czasie zarazy) wchodzą diabełki i toczą z naszymi bohaterami średniowieczny Mortal Kombat, co daje efekt groteskowy, ale naprawdę żenujące jest trzepnięcie z dyńki samego szatana! Śmiechu powstrzymać nie sposób.
Scena końcowa jest naprawdę słaba, ale cały film, o dziwo, podobał mi się. Oczywiście nie w kategorii filmów pierwszoligowych, ale takich odmóżdżaczy dla rozrywki, o których szybko zapominamy, które każdy przecież czasem ogląda. Do tego wpisuje się w modną ostatnio i aktualną tematykę wątpliwej moralnie instytucji kościoła.
Jest w tym filmie wisienka na torcie, może on być deserem dla zmysłów. Mówię o krajobrazach, naprawdę przepięknych. Nie bujna, zielona, tętniąca życiem roślinność, ale ponure, górskie krajobrazy, gęste, zamglone lasy - flora jest uczestnikiem wydarzeń - potęguje, wzmacnia atmosferę, doprawia niczym najlepsza przyprawa - staje się tą szczyptą baśni, którą tak bardzo lubię. Z pamięci wiele rzeczy z filmu mi uciekło, ale te baśniowe krajobrazy na pewno pozostaną.
Ogólnie nie polecę tego filmu każdemu - ale jeżeli ktoś ma ochotę nadchodzący jesienny wieczór spędzić na niewyszukanej rozrywce - to może zasiąść do "Polowania na czarownice", choć sama się dziwię, że właśnie to napisałam:)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz