Nagrodą za sesyjne trudy miała być dla mnie książka Michela Houellebecq'a "Mapa i terytorium". Okazało się, że ta książka jest nie tylko nagrodą, ale prawdziwą ucztą i wielkim przeżyciem, nie tak jednak, jak spodziewa się tego czytelnik. Ale od początku.
Wydawca informuje, o czym książka jest i to jest właściwie całkowite streszczenie fabuły. Gdybyśmy patrzyli na nią pod tym kątem, można by tę powieść zaliczyć niewątpliwie jako NUDNĄ.
Artysta Jed Martin jest człowiekiem niezbyt przystosowanym do życia w społeczeństwie. Właściwie to jest człowiekiem nijakim, niesionym jedynie przez prąd wydarzeń, a nie opierający się im. W pewnym etapie swojego życia poznaje Michela Houellebecq'a, znanego pisarza, typka dość dziwacznego, nieraz obleśnego, odludka jeszcze większego niż Jed. Ich znajomość, którą można nazwać zalążkiem przyjaźni, a jakiejś sympatii na pewno, zostaje przerwana przez brutalne morderstwo pisarza.
Po tych informacjach byłam niezwykle zaintrygowana, co ten świetny moim skromnym zdaniem pisarz wykombinował. Czy stworzył jeden z tak modnych obecnie kryminałów, przeplatając wątki , mówiąc ogólnie - natury egzystencjalnej, stawiając pytania o kondycję człowieka we współczesnym świecie z jednocześnie prowadzonym śledztwem przez wnikliwego detektywa? Pytania o kondycję człowieka - jak najbardziej. Wątek kryminalny - absolutnie nieatrakcyjny (w najlepszym znaczeniu tych słów!).
Ogólnie książkę tę uważam za... już nawet nie parodię. Jest tak sarkastyczna, że w każdym zdaniu Houellebecq zdaje się po prostu szydzić ze wszystkiego. Na pewno szydzi ze współczesnej sztuki i artystów. Z francuskiego społeczeństwa - nie jest to wątek zbyt zrozumiały dla obcokrajowca, ale można go porównać chyba do ujawnienia przez Tomasza Lisa w swym programie, że "kocha Dejwida" - mniej więcej tego typu zdarzenia wymyśla pisarz dla francuskiej "elyty" i "celebrities". Szydzi też z konwencji kryminałów, które ukazują banalne działania policji z największym namaszczeniem. Szydzi też przede wszystkim z siebie i ze swojego statusu pisarza - gwiazdy. Robi to jednak tak dyskretnie, że sama nie wiem, czy nie mylę się w tych osądach.
Powiem szczerze, że jestem pełna podziwu dla talentu pisarza i jego nieskrępowanej niczym wyobraźni. To, jakie dzieła wychodzą spod pędzla Jeda jest... fascynujące! Oczywiście prześmiewcze, ale opisy prowadzi tak obrazowo, że zaczynają czytelnika nie tylko bawić, ale i przekonywać.
Nie powstrzymał się autor przed ponurą, typową dla siebie diagnozą współczesnego społeczeństwa. Życie jest niewiele warte, cokolwiek w sumie zrobimy. Ludzie to istoty dziwaczne, a niekiedy - przerażające.
A opis morderstwa pisarza jest tak przerażający, tak brutalny, ociekający niepotrzebnym okrucieństwem, że aż... groteskowy.
W tym sensie jest to książka naprawdę smutna.
Houellebecq generuje bardzo szczególnego bohatera w swych powieściach - który nie potrafi przysłowiowo "brać życia za rogi", mieć wpływ na swój los, wydarzenia, których jest uczestnikiem. Drażni mnie taki bohater bardzo. Nie potrafi tworzyć i chronić żadnych relacji, nie potrafią tego też ludzie wokół niego. W zasadzie to, czy jest samotny czy nie, zależy od chwili, przypadku, jest obojętne. Niby drażni mnie taki bohater, ale... no właśnie. Ale w pewnym stopniu go lubię.
Polecam, gorąco polecam tę powieść i przestrzegam - nie kwalifikujmy jej jako nudnej. Nie urońmy z niej ani zdania. Zaprowadzi nas tam, gdzie już nawet sarkazm nie sięga.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz