sobota, 19 maja 2012

Poszukiwań rozrywki ciąg dalszy

No uparłam się na to, żeby obejrzeć film, który mnie wciągnie, pochłonie, będzie rozrywkowy, nie będzie wymagał tony intelektualnego wysiłku. Po dwóch niezbyt udanych próbach przyszła pora na próbę trzecią. Postawiliśmy z Mężem na "Drive". I sprawa nie jest prosta. Opis brzmi banalnie do bólu:

"Love story pisane czystą adrenaliną.

Są mężczyźni, którzy wolność mają wpisaną w DNA. Przyciągają jak magnes tajemniczym uśmiechem i obietnicą niebezpiecznej przygody. Takim właśnie mężczyzną jest Driver, chłopak, który za dnia pracuje jako kaskader, a nocami wynajmuje się jako kierowca gangsterów. Pewnego dnia poznaje Irene i traci dla niej głowę. Ich "love story" będzie pisane czystą adrenaliną."

Ten opis układał albo ktoś, kto go w ogóle nie oglądał, albo jakiś kłamca straszny, który chciałby sprzedać ten film fanom przepięknego i wzruszającego "Transportera". Fabuła się zgadza - poznajemy chłopaka bez imienia (świetny Ryan Gosling, o którym za chwilę więcej), pracującego za dnia w warsztacie samochodowym i na planie filmowym jako kaskader, w nocy zaś dorabia sobie wożeniem Złowieszczej Gangsteki EL EJ. Poznaje sąsiadkę, Irene (Carrey Mulligan), taką zwykłą dziewczynę, mamę, która czeka na wyjście męża z więzienia. O fabule tyle, bo nie jest jakoś specjalnie skomplikowana.

Czas na dygresję. W ostatnim poście napisałam, iż Pan z Wypożyczalni podzielił się ze mną uwagą, jakoby w konie wszystko już było i widza niczym zaskoczyć nie można. Dzisiaj, oddając film, powiem mu, że odgrzewany kotlet może smakować dobrze, jeżeli wyjdzie z kuchni prawdziwego smakosza. W filmie tym nie liczy się wartka akcja, piękne dziewczyny, szybkie samochody, a... emocje, których nie brak. To, co dzieje się pomiędzy dwójką bohaterów jest bardzo prawdziwe i szczere. Są to ludzie absolutnie przeciętni, samotni, przepadają w tłumie, w wielkim mieście. Tacy, jak miliony innych. Ale to właśnie ich historia nas fascynuje. Nie dzieje się pomiędzy nimi nic, w hollywoodzkim znaczeniu, wielkiego - żadnych romansów, namiętności - jedynie subtelny dotyk dłoni, pierwszy, a zarazem ostatni pocałunek.

Obraz ten jest również wspaniałą ucztą dla oka - zrobił go, moim skromnym zdaniem, ktoś o bardzo plastycznej wyobraźni. Powoduje to, że u widza zapada w pamięć nie fabuła, ale niesamowity klimat - oparty na półcieniu, ciepłej sepii. Zbliżenia na twarz ukazują niuanse emocji bohaterów, bez przesady i tandety. W nieco innym klimacie są sceny brutalne, których też nie brak. Ostre, jaskrawe, lecz plastyczne nie mniej. Roztrzaskana głowa kobiety, krew na twarzy bohatera - sceny jak z tandetnego filmu, lecz uchwycone w malarski sposób.

Nie sposób pominąć także ścieżki dźwiękowej. Bardzo interesująca warstwa muzyczna, dopełniająca obraz. Asceza w tej kwestii (film jest pozbawiony efektów dźwiękowych potęgujących napięcie, podkreślających akcję itp. Np. podczas scen pościgów w kinie akcji mamy ostrą muzykę. W "Drive" tego brak) jest wynikiem szczególnej konsekwencji wykonawczej - nadmiar muzyki mógłby nadać zupełnie inny ton. 

I na koniec - Ryan Gosling. Przeczytałam gdzieś kiedyś, że zapełni on pustkę, jaką pozostawił Heath Ledger. Nic podobnego. Jest on tak wyrazisty, utalentowany, a nawet w pewnym sensie charyzmatyczny, że absolutnie pustki po nikim zapełniać nie musi. Jest tak zdolny, że nie musi być obwołany niczyim zastępcą - po prostu klasa sama w sobie. A do tego przystojny jak nie wiem co. Wielka, wielka kariera przed nim.

Reasumując - bardzo polecam. Nie miłośnikom kina akcji i czegoś w rodzaju "Transportera", bo to jest zupełne przeciwieństwo gatunku. Ale pozostawia ten film coś intrygującego w głowie, coś, co będę pamiętać. To najlepsza rekomendacja.

2 komentarze:

  1. Brzmi ciekawie, ale zrobiłaś za duży spoiler o pierwszym i ostatnim pocałunku, Magdaleno! Wspaniale, że wreszcie udało się trafić na odpowiadający Ci film. Ogółem nie wiem jednak, czy interesujące w kinie jest życie zwykłych ludzi. Kino to fabryka snów. Zwykłe życie mamy na co dzień.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ze spoilerem się zgadzam - człowiek cały czas się uczy, żeby powiedzieć w miarę interesująco, ale nie za mało i nie za dużo.

    Zgadzam się - kino powinno dawać frajdę, pokazując jakąś inność - dlatego kocham baśnie, mity, bajki - wszystko to, co jest odstępstwem od normy.

    "Drive" jednak nie jest jakąś banalną historyjką ze łzawym zakończeniem. Może jest to kolejna adaptacja mitu o samotnym, niosącym sprawiedliwość rycerzu? Nawet jeżeli się mylę, to film ten wart jest obejrzenia, chociażby z ciekawości.

    OdpowiedzUsuń