No uparłam się na to, żeby obejrzeć film, który mnie wciągnie, pochłonie, będzie rozrywkowy, nie będzie wymagał tony intelektualnego wysiłku. Po dwóch niezbyt udanych próbach przyszła pora na próbę trzecią. Postawiliśmy z Mężem na "Drive". I sprawa nie jest prosta. Opis brzmi banalnie do bólu:
"Love story pisane czystą adrenaliną.
Są mężczyźni, którzy wolność mają wpisaną w DNA. Przyciągają jak magnes tajemniczym uśmiechem i obietnicą niebezpiecznej przygody. Takim właśnie mężczyzną jest Driver, chłopak, który za dnia pracuje jako kaskader, a nocami wynajmuje się jako kierowca gangsterów. Pewnego dnia poznaje Irene i traci dla niej głowę. Ich "love story" będzie pisane czystą adrenaliną."
Ten opis układał albo ktoś, kto go w ogóle nie oglądał, albo jakiś kłamca straszny, który chciałby sprzedać ten film fanom przepięknego i wzruszającego "Transportera". Fabuła się zgadza - poznajemy chłopaka bez imienia (świetny Ryan Gosling, o którym za chwilę więcej), pracującego za dnia w warsztacie samochodowym i na planie filmowym jako kaskader, w nocy zaś dorabia sobie wożeniem Złowieszczej Gangsteki EL EJ. Poznaje sąsiadkę, Irene (Carrey Mulligan), taką zwykłą dziewczynę, mamę, która czeka na wyjście męża z więzienia. O fabule tyle, bo nie jest jakoś specjalnie skomplikowana.
Czas na dygresję. W ostatnim poście napisałam, iż Pan z Wypożyczalni podzielił się ze mną uwagą, jakoby w konie wszystko już było i widza niczym zaskoczyć nie można. Dzisiaj, oddając film, powiem mu, że odgrzewany kotlet może smakować dobrze, jeżeli wyjdzie z kuchni prawdziwego smakosza. W filmie tym nie liczy się wartka akcja, piękne dziewczyny, szybkie samochody, a... emocje, których nie brak. To, co dzieje się pomiędzy dwójką bohaterów jest bardzo prawdziwe i szczere. Są to ludzie absolutnie przeciętni, samotni, przepadają w tłumie, w wielkim mieście. Tacy, jak miliony innych. Ale to właśnie ich historia nas fascynuje. Nie dzieje się pomiędzy nimi nic, w hollywoodzkim znaczeniu, wielkiego - żadnych romansów, namiętności - jedynie subtelny dotyk dłoni, pierwszy, a zarazem ostatni pocałunek.
Obraz ten jest również wspaniałą ucztą dla oka - zrobił go, moim skromnym zdaniem, ktoś o bardzo plastycznej wyobraźni. Powoduje to, że u widza zapada w pamięć nie fabuła, ale niesamowity klimat - oparty na półcieniu, ciepłej sepii. Zbliżenia na twarz ukazują niuanse emocji bohaterów, bez przesady i tandety. W nieco innym klimacie są sceny brutalne, których też nie brak. Ostre, jaskrawe, lecz plastyczne nie mniej. Roztrzaskana głowa kobiety, krew na twarzy bohatera - sceny jak z tandetnego filmu, lecz uchwycone w malarski sposób.
Nie sposób pominąć także ścieżki dźwiękowej. Bardzo interesująca warstwa muzyczna, dopełniająca obraz. Asceza w tej kwestii (film jest pozbawiony efektów dźwiękowych potęgujących napięcie, podkreślających akcję itp. Np. podczas scen pościgów w kinie akcji mamy ostrą muzykę. W "Drive" tego brak) jest wynikiem szczególnej konsekwencji wykonawczej - nadmiar muzyki mógłby nadać zupełnie inny ton.
I na koniec - Ryan Gosling. Przeczytałam gdzieś kiedyś, że zapełni on pustkę, jaką pozostawił Heath Ledger. Nic podobnego. Jest on tak wyrazisty, utalentowany, a nawet w pewnym sensie charyzmatyczny, że absolutnie pustki po nikim zapełniać nie musi. Jest tak zdolny, że nie musi być obwołany niczyim zastępcą - po prostu klasa sama w sobie. A do tego przystojny jak nie wiem co. Wielka, wielka kariera przed nim.
Reasumując - bardzo polecam. Nie miłośnikom kina akcji i czegoś w rodzaju "Transportera", bo to jest zupełne przeciwieństwo gatunku. Ale pozostawia ten film coś intrygującego w głowie, coś, co będę pamiętać. To najlepsza rekomendacja.
Brzmi ciekawie, ale zrobiłaś za duży spoiler o pierwszym i ostatnim pocałunku, Magdaleno! Wspaniale, że wreszcie udało się trafić na odpowiadający Ci film. Ogółem nie wiem jednak, czy interesujące w kinie jest życie zwykłych ludzi. Kino to fabryka snów. Zwykłe życie mamy na co dzień.
OdpowiedzUsuńZe spoilerem się zgadzam - człowiek cały czas się uczy, żeby powiedzieć w miarę interesująco, ale nie za mało i nie za dużo.
OdpowiedzUsuńZgadzam się - kino powinno dawać frajdę, pokazując jakąś inność - dlatego kocham baśnie, mity, bajki - wszystko to, co jest odstępstwem od normy.
"Drive" jednak nie jest jakąś banalną historyjką ze łzawym zakończeniem. Może jest to kolejna adaptacja mitu o samotnym, niosącym sprawiedliwość rycerzu? Nawet jeżeli się mylę, to film ten wart jest obejrzenia, chociażby z ciekawości.