niedziela, 6 maja 2012

Dygresje

Dawno mnie tutaj nie było, ale powód milczenia jest niemały. Moja uczelnia nie zapewnia praktyki ciągłej z zakresu nauczania w szkole średniej, więc zgłosiłam się sama, z programu finansowanego przez UE.
Podeszłam do sprawy z bardzo pozytywnym nastawieniem, zapałem i energią. I... absolutnie się nie zawiodłam.
Wróciłam na stare śmieci - do swojego liceum, opieki nad praktyką podjęła się moja polonistka. Naprawdę to fajne uczucie siedzieć w ławce i wrócić chociażby na chwilę do licealnych lat (zaczęłam od obserwacji kilku lekcji).

Notka ta będzie składała się z wielu dygresji. Pierwsza z nich - dzisiejsza młodzież. Mówi się bowiem, współcześni nastolatkowie są problematyczni, dziwaczni, rozpuszczeni, zepsuci itp. Nawet jeżeli tak jest, to "dzisiejsza młodzież" naprawdę niewiele różni się od "nas" z liceum. Szczeniackie problemy, jakieś dziwaczne bunty - przecież znamy to, może jeżeli nie z autopsji, to z wnikliwych obserwacji naszych rówieśników.


Dygresja druga - przekonanie, że dzisiejszym uczniom nic się nie chce. A to akurat jest prawda. Do wszystkiego trzeba ich przekonywać, czasami nawet zmuszać. Z założenia są na nie. Ale, i to jest rzecz bardzo godna uwagi i podkreślenia - zdarzają się naprawdę uczniowie bardzo zdolni, z którymi świetnie się rozmawia i pracuje. Sympatyczni, mili, starający się, a do tego bardzo bystrzy.

Dygresja trzecia - liceum ogólnokształcące to bardzo specyficzny typ szkoły, bo nie daje żadnych konkretnych narzędzi do wykonywania zawodu, tylko przygotowuje na studia. Tyle, że wielu uczniów, a przede wszystkim uczennic, idzie do liceum tylko dlatego, że technikum to "wioska". Idą, bo wstyd po prostu iść do szkoły innej niż ogólniak. Może dla niektórych to dziwne, ale takie właśnie jest przekonanie - że technikum to coś gorszego.

I zbliżamy się do dygresji czwartej. W którejś z gazet czytałam o problemie polskiej szkoły. Tkwi on w tym, że za dużo uczniów wybiera liceum. Później - za dużo osób chce iść na studia, uczelnie ścigają się z ofertami, obniżają poziom, a konsekwencje, jakie są, wie każdy absolwent - papierek magistra można sobie położyć na półeczkę i niech tam leży. Przyszłość tkwi w technikach i szkołach zawodowych, ale żeby uczniowie chcieli do nich chodzić, to musi zmienić się stereotyp ucznia z zawodówki. Bo jak myślimy "uczeń zawodówki" to wyobrażamy sobie bezzębnego typka, z petem w tej szparce zamiast zębów, wąsami, plującego i przeklinającego jaskiniowca. Można się oburzać, ale takie stereotypy właśnie są, nie wymyśliłam sobie tego sama.

No dobra, ale koniec dygresji, bo miałam o praktykach. Właściwie nie wiedziałam, czego się spodziewać. Nie wiedziałam, w jaką wejść rolę - czy surowej nauczycielki, czy luźniej kumpeli. Było coś pomiędzy - z jednej strony dbałam o to, żeby wypełnić wszystkie merytoryczne obowiązki, z drugiej zaś - starałam się zagadać do nich, dowiedzieć się, jakie mają zainteresowania, pasje, czy lubią czytać, co oglądają. Nie wszyscy dali się zagadywać, ale czasami rozmowy były bardzo ciekawe. I ogólnie chłopcy intelektualnie starają się dużo bardziej niż dziewczyny. Tak, jakby chcieli udowodnić, że wybór liceum nie był przypadkowy - że rzeczywiście chcą iść na studia.

Dużo też rozmawialiśmy o studiach. W zasadzie - to ja im opowiadałam, jak to wszystko wygląda od strony praktycznej i byli bardzo zainteresowani. Mówiłam nie tylko o moich doświadczeniach, ale doświadczeniach moich koleżanek i kolegów, perspektywach itp.

I jeszcze jedna dygresja. Panuje ogólne przeświadczenie, że nauczyciel to pasożyt. Pracuje mało, zarabia dużo (a nawet jeśli niedużo, to i tak za dużo w stosunku do tego, że pracuje tak mało). Ogólnie nauczyciel to człowiek, który chce mieć wolne wakacje, talony na święta, wolne wakacje, trzynastki, wolne wakacje, 25 godzin tygodniowo, wolne wakacje. To jest naprawdę ciężka praca. Już nawet nie mówię o sobie, bo musiałam sobie wszystko przypominać - "Ludzi bezdomnych", "Chłopów", "Potop", poezję współczesną. Poświęcałam na to naprawdę sporo czasu. Ale nawet doświadczony nauczyciel ma stos prac pisemnych do poprawy, podstawa programowa zmienia się ciągle i musi modyfikować treści, których uczy. Wydaje się, że każdą lekcję nauczyciel prowadzi tak samo. Nic bardziej mylnego.
Wszystkim sceptykom, którzy są negatywnie nastawieni do tego zawodu podpowiadam - wyobraź sobie następującą scenkę:

Czterdzieści osób, ty przed nimi. Wszyscy na ciebie patrzą. Mierzą z góry na dół, widzisz, jak dziewczyny szepczą coś na twój temat, po czym śmieją się i komentują. Mówisz. To, co mówisz, wszyscy mają na początku w daaaalekim poważaniu. Musisz mówić tak, żeby stopniowo ich zainteresować. Zwracasz komuś uwagę, że gada. Uczeń (częściej uczennica) zaczyna pyskować. Robi się nieprzyjemnie. Reszta klasy obserwuje, jedni z ciekawością, inni z drwiną. Zamykasz jakoś ucznia (częściej uczennicę), starasz wejść na właściwy tor lekcji.

To jest tylko schemat, ale zauważalny. Już sam fakt, żeby stanąć przed tyloma osobami jest nie dla wielu nie do przejścia. A jeszcze trzeba ich uczyć, bo za to przecież nauczycielom płacą.

Mam naprawdę dobre wrażenia po tych praktykach, ale to nie jest prosty zawód. I jeszcze do tego (dygresja szósta) - wiedza po studiach, która jest tak mierna, że pierwszy rok pracy jest dla młodego nauczyciela nieustannym siedzeniem w książkach. Plus do tego mnóstwo poradników, jak okiełznać klasę Nie mówię, że uczelnia nie uczy, ale - po pierwsze - wiele się zapomina; a po drugie - uczymy się wielu kompletnie niepotrzebnych rzeczy, trzeba to powiedzieć głośno i wyraźnie. . Jeżeli ktoś myśli, ze tytuł magistra czyni z niego przygotowanego do pracy pedagoga, to składam mu w tym miejscu uroczyste

                                            BUAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHA!


A na koniec pytanie: Co było najtrudniejszym momentem na tej praktyce?
I szybka odpowiedź: Wejście do pokoju nauczycielskiego, tak, jak wchodzą nauczyciele - bez pukania, po prostu, jak do "swojego" miejsca. Wtedy poczułam, że jestem po drugiej stronie. Naprawdę dziwne uczucie.

1 komentarz: