Właśnie zakończyłam lekturę "Limonowa" Emanuela Carrere i szalenie ciekawa książka. Jest to biografia Eduarda Sawienki, zwanego Limonowem - człowieka, który założył sobie w dzieciństwie, że będzie bohaterem i przez całe swoje życie realizował marzenia.
Co bardziej uważny czytelnik może zapytać - ale co to znaczy - być bohaterem? Wyciągać ludzi z płonących wieżowców? Jeździć do dzieci w Afryce ze szczepionkami? No - nie takim bohaterem jest Limonow. On wymarzył sobie, że będzie prowadził życie awanturnika, poszukiwacza przygód, życie niebanalne, odważne, ryzykowne. I udało mu się. Nie będę opowiadać o poszczególnych szczeblach jego kariery czy awansu społecznego (jak zwał tak zwał), ale droga, którą przebył jest naprawdę godna scenariusza filmowego.
W książce uderza mnie kilka rzeczy. Przede wszystkim Eduard nie jest postacią jednoznaczną. To nie jest człowiek bez skazy. Ba - nawet nie wiem do końca, czy go polubiłam, raczej nie - jego ego jest wielkości "jak stąd do księżyca". Ale na pewno nie można mu odmówić niesamowitej pracowitości, niezłomności, determinacji. Fakt, że uważam go za pozera, niczego nie zmienia - założył sobie jaki chce być i po prostu taki był, przez całe swoje życie. Np. bezpośrednio wyraża się na temat ludzi zdolniejszych od siebie, na których miejscu chciałby być - po prostu ich nienawidzi. To bardzo pouczające, nieprawdaż? Jasno i głośno wyrazić swoją zazdrość, a nie bawić się w jakieś wyrzuty sumienia, frustracje czy nerwice. Świat byłby dużo prostszy, gdyby ludzie potrafili uświadamiać sobie swoją zazdrość i dążyć do zniesienia różnic. To taka "dygresja na koniec świata" - jeżeli przeżyję, to mocno ją sobie wezmę do serca.
Limonow cały czas, nieustannie myśli o sobie, mamła się i babrze w swoim ja, mam wrażenie, że przez całe swoje życie nic innego nie robi. Ale udaje mu się, ostatecznie jest tym, kim chce być.
Nie wiem, czy jest sens odkrywać więcej kart Limonowa - lektura jest bowiem bardzo warta uwagi, przede wszystkim z innego powodu - to niezwykła podróż do Rosji, przez dzieje jednego człowieka poznajemy ten niezwykle fascynujący kraj i skrawek jego historii. Och, gdyby ktoś znał jakąś ciekawą biografię Putina i mi polecił, to naprawdę z wypiekami na twarzy bym przeczytała! Rosja to jedna z moich fascynacji, startowałam swego czasu na UJ na rosjoznawstwo, ale mnie nie chcieli, czego skrycie żałuję do dziś.
Skoro jesteśmy przy studiach - dzisiaj jeden wykładowca na zajęciach podzielił się z nami pewną uwagą (którą ja odczytałam trochę jako obelgę, ale bywam przewrażliwiona) - że literaturoznawcy czytają wszystko. Hm. Po sobie widzę, że to prawda, ale nigdy i przenigdy nie uważałam tego za coś negatywnego, ale jeżeli wyrażenie to wziąć na pulpit, to może i tak jest? Jeżeli przekrój zainteresowań jest tak szeroki, że ciężko go zdefiniować, to może nie ma żadnych zainteresowań? Może lepiej ograniczyć swoje lektury tylko do jednego zagadnienia, a być w nim specem, a nie do wszystkiego naraz? Muszę tę sprawę bardzo gruntownie przemyśleć.
I jeszcze jedna dygresja związana ze studiami filozoficznymi - nie ma najmniejszego sensu studiować tego kierunku, kiedy się w pełni nie jest na niego przygotowanym intelektualnie. Ludzie na roku są naprawdę niesamowicie inteligentni, oczytani, świadomi swojego wyboru, a nie trafiający tylko z chęci posiadania legitymacji studenckiej. Ja się czuję przy nich wielkim leszczem, wpadam w kompleksy i nawet boję się odezwać. Ale to wielka przygoda i spore wyzwanie. Takie lektury jak powyższa jasno wskazują, że warto je podejmować, być zuchwałym, bezczelnie wypowiadając na głos nawet największe marzenia. Niby truizm, ale jak dojdzie się do tego samemu - proszę wierzyć - uczucie bezcenne.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz