Jako, że święta to najlepszy czas na lenistwo, oglądaliśmy z Mężem cały dzień filmy, z czego relacja poniżej.
Igrzyska śmierci
Hm. Sama nie wiem co o tym filmie sądzić. Włączyliśmy go, ponieważ Małżon miał ochotę na jakąś przygodówkę, a ja poszuałam czegoś, co ma w miarę dobre recenzje i... oboje się troszkę zawiedliśmy. Znaczy sam obraz nie jest zły, ale kompletnie nie mogłam uwierzyć w serwowaną sytuację - że niby istnieje państwo, w którym co roku organizuje się igrzyska, gdzie młodzi ludzie mają się wybijać nawzajem????? Jest to tak absurdalne, że przesłaniało całą ewentualną przyjemność z oglądania typowych "przygodówek, siekaczy mózgu" - ten film był bowiem w pewnym sensie dramatem, tragiczną historią młodych ludzi. Pod tym kątem naprawdę mnie przejął - ale i to tylko połowicznie. Trwa grubo ponad dwie godziny, a jest... miałki, nudny, bezjajeczny. Nie powiem, żeby to były całkiem stracone dwie godziny, ale ani to rozrywka, ani dobrze skonstruowany dramat. Jedyne, co mi się naprawdę podobało, to główna bohaterka - Jennifer Lawrence jest po prostu świetna, bardzo wiarygodna. Zwłaszcza jej relacje z jej przyjacielem/chłopakiem - czy naprawdę coś do niego czuła, czy to była tylko gra? Bardzo dobrze przedstawiona postać, ale ogólnie filmu nie polecam - za długi, przegadany, a mimo to - miałki.
Skóra, w której żyję
Z kinem Almodovara mam taki problem, że nie wywołuje ono we mnie żadnych emocji. Ponoć tego reżysera albo się kocha, albo nienawidzi. Mnie przez to jego twórczość wciąga w odmęty kompleksów, bo nie widzę w niej niczego nadzwyczajnego, odwołań, aluzji - może jestem za głupia? (Dlatego właśnie skłaniam się ku temu, żeby filmy Almodovara jednak nienawidzić - a co, jeżeli jestem na nie za głupia?). W każdym razie "Skórę, w której żyję" potraktowałam jako ekranizację książki "Tarantula", o której pisałam tutaj. Na niewielu ponad 120 stornach pisarz potrafił odmalować tak dziwną i niejednoznaczną relację, która wchodzi pod skórę, ryje się w pamięci. Film, niestety, taki nie jest. Zabrakło najważniejszego - intrygującej interakcji pomiędzy głównymi bohaterami, w której zacierają się granice kat-ofiara, gdzie to, co dzieje się pomiędzy jest dużo, dużo bogatsze. Właściwie to postawa głównego bohatera mnie rozczarowała, ale dlaczego, przemilczę, by nie psuć efektu. Jednakże aktorka grająca Verę jest tak śliczna, że chyba dla niej warto obejrzeć ten film. Chociaż, co jest właściwie banałem - książka jest o niebo lepsza.
Dlaczego nie!
Naprawdę nie lubię się pastwić nad polskim kinem romantyczno-rozrywkowym, ale co zrobić, kiedy nie ma wyjścia? Film "Dlaczego nie" jest naprawdę najgłupszą rzeczą jaka kiedykolwiek została zrobiona, nawet kiedyś omawiana przeze mnie "Randka w ciemno" była lepsza. Np. taki epizod: główna bohaterka, dziewczyna z prowincji, była na rozmowie kwalifikacyjnej w agencji reklamowej, nie dzwonią do niej, więc ona co? Ona chce się spotkać z prezesem, aby sprawę wyjaśnić, ponieważ zaszła pomyłka i muszą ją zatrudnić. Już nawet nie będę dalszych epizodów przytaczać, bo oglądałam z 20 minut tylko, ale to było straszne, przerażające i głęboko żenujące 20 minut. Nie rozumiem, po prostu nie rozumiem jak można coś takiego produkować, czy jest ktoś, kto może powiedzieć, że ten film był dobry? Wiem, że o gustach się nie dyskutuje, ale to prawdziwa sieczka, w dodatku fatalnie zagrana. Masakra.
Ojciec chrzestny
Na ten film i książkę zostawię sobie miejsce w osobnym wpisie. Powiem tylko jedno - kto nie widział i nie czytał - musi nadrobić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz